ZBRODNIA NA „PANCERNYM”. UOP UKRYWAŁ DOWODY I CHRONIŁ UBEKÓW.

„[…] niewiedza o zaginionych podważa realność świata, wtrąca w piekło pozorów, diabelską sieć dialektyki głoszącej, że nie ma różnicy między substancją a widmem, musimy zatem wiedzieć, policzyć dokładnie, zawołać po imieniu, opatrzyć na drogę[…]” – Zbigniew Herbert

sierż. Jozef Witek „Pancerny”, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Wiemy gdzie komuniści ukryli zwłoki sierż. Józefa Witka „Hełma”, „Pancernego”, legendarnego dowódcy Placówki Armii Krajowej (AK) w Tyczynie i antykomunistycznego podziemia zbrojnego z okolic Rzeszowa. 30 maja 1946 roku został on zamordowany podczas śledztwa w siedzibie rzeszowskiego Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP). Jego ciała nie wydano rodzinie lecz ukryto w bezimiennym grobie na terenie cmentarza Pobitno. Komuniści zadali sobie wiele trudu aby ukryć wszelkie ślady tej zbrodni, m.in. niszcząc i ukrywając dokumenty, w tym m.in. księgę cmentarną z zapisem dot. „Pancernego”. Dopiero jej ujawnienie przez dziennikarzy THR kilka miesięcy temu oraz gruntowna analiza znajdujących się w niej zapisów pozwoliły z dużym prawdopodobieństwem wskazać gdzie są szczątki „Pancernego” i to pomimo tego, że wpisano go pod zmienionym nazwiskiem. Publikujemy również dokumenty świadczące o tym, że Urząd Ochrony Państwa (UOP) zataił dowody dotyczące okoliczności śmierci „Pancernego” przed prowadzącymi w tej sprawie śledztwo prokuratorami Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (OKBZpNP) w Rzeszowie. Prezes rzeszowskiego Stowarzyszenia Rodzin Żołnierzy Niezłomnych Podkarpacia przesłał w tej sprawie zawiadomienie o możliwości popełnienia zbrodni komunistycznej do Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Rzeszowie. Oto tragiczna historia „Pancernego” i jego żołnierzy oraz relacja z dziennikarskiego śledztwa w tej sprawie.

Zawsze gdy przychodzi mi pisać artykuł biograficzny o losach zamordowanego przez komunistów żołnierza Wojska Polskiego, który świadomie i z honorem złożył swe życie na ołtarzu ojczyzny, pierwsza myśl, jaka przychodzi mi wówczas do głowy i ściska za serce, to głębokie zdziwienie i niedowierzanie. Przede wszystkim z powodu skali zaniedbań w przywracaniu pamięci o najodważniejszych i najbardziej heroicznych bohaterach naszej wolności, spośród których bardzo wielu pozostaje nadal anonimowych. Tym razem, uczuciu temu towarzyszyło jednak jeszcze coś więcej, narastające z czasem przeświadczenie o istnieniu głęboko skrywanej tajemnicy związanej z okolicznościami śmierci bohatera niniejszego artykułu. Ze zgromadzonego w tej sprawie materiału wynika bowiem, że przez wiele lat, komuś bardzo wpływowemu, zależało na tym, aby prawda na ten temat nie ujrzała światła dziennego.

Żołnierze Zgrupowania Partyzanckiego Lwowskiego Okręgu AK krypt. „Warta” w okolicach Tyczyna, kopia fot. ze zbiorów Archiwum THR

„WYPEŁNIAJĄC PRZYRZECZENIE”. SŁUŻBA W AK

por. Jan Rabczak „Dąb”. Zdjęcie z okresu służby w WP, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Józef Witek urodził się 9 czerwca 1918 roku na terenie Rosji, w miejscowości Szumicha w obwodzie Kurgańskim, położonej na południowym Uralu, niedaleko granicy z Kazachstanem. Był synem Romana i Anny Fil. Ojciec w okresie I Wojny Światowej służył w armii austro-węgierskiej i dostał się do niewoli rosyjskiej. W Szumisze przebywał jako jeniec, pracując przy budowie kolei i wydobyciu ropy naftowej. Po wojnie cała rodzina osiedliła się w Hermanowej. Witkowie mieli jeszcze troje dzieci: Marię, Bronisława i Edwarda. Józef uczęszczał do miejscowej szkoły powszechnej, a następnie do szkoły zawodowej, po której ukończeniu zdobył zawód tokarza, pracując najpierw w kopalni ropy naftowej, a następnie w Zakładach Cegielskiego na terenie Rzeszowa. Z powszechnie dostępnej literatury na ten temat wynika, że po wybuchu wojny został jednym z pierwszych konspiratorów Organizacji Orła Białego i Związku Walki Zbrojnej (ZWZ) na Rzeszowszczyźnie. Już w 1939 roku został zaprzysiężony przez Leona Huchlę „Jawora”, który podlegał wówczas bezpośrednio ppłk. Kazimierzowi Heilman-Rawiczowi. Używał pseudonimu „Hełm”. Współtworzył struktury Placówki ZWZ/AK w Tyczynie krypt. „Topola”, którą od 20 czerwca 1940 roku dowodził ppor. Jan Rabczak „Dąb”, mianowany na to stanowisko przez por. Łukasza Cieplińskiego „Antka”. Początkowo odbywał służbę w plutonie dowodzonym przez por. rez. Mieczysława Przytockiego „Graba” w Hermanowej. Od 1942 roku dowodził już drużyną dywersyjną w skład której wchodzili m.in: Jan Krzanowski „Ziółko”, Michał Wójcik „Wicher”, Edward Myrda, Tadeusz Surówka, Tadeusz Mroczka „Lew”, Bolesław Paśkiewicz, Piotr Bober, Bolesław Huchla i Józef Witek s. Jana „Cunak”. Weszła ona w skład plutonu dywersyjnego, którym dowodził najpierw Bronisław Konkol „Topola”, a następnie Antoni Homeniak „Kotwica”. Żołnierze „Topoli” przeszli intensywne szkolenie z zakresu dywersji prowadzone najpierw przez kpt. Józefa Lutaka „Orła”, „Dyzmę”, a następnie przez cichociemnego kpt. Władysława Mićka „Mazepę”. „Hełm” utrzymywał przyjacielskie kontakty z wieloma żołnierzami AK i otaczał opieką ich rodziny.

sierż. Leon Huchla „Jawor”, fot. ze zbiorów Archiwum THR

O tym jak wyglądały stosunki między nim a jego towarzyszami broni mogą świadczyć poruszające zeznania Emilii Getler z Hermanowej złożone w 1991 roku przed prokuratorem Okręgowej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu (OKBZpNP) w Rzeszowie, w których czytamy: […]  Do AK należał też Jan Szura z Tyczyna, który był moim chłopakiem. Latem 1941 r. wyszłam za mąż za Janka Szurę, urządzili nam takie partyzanckie, AK-owskie wesele. […] Jesienią 1941 r. mój mąż Jan Szura został aresztowany przez Niemców za posiadanie w domu broni. Tę broń to miał jeszcze z czasów wojny w 1939 r. W trzy dni po aresztowaniu Niemcy rozstrzelali męża na zamku w Rzeszowie. W naszej organizacji AK był też serdeczny kolega mojego męża – Józef Witek z Hermanowej. Już po naszym ślubie mąż prosił Józka Witka, że gdyby coś się z nim – tj. moim mężem – stało, to żeby Józek Witek zaopiekował się mną. Faktycznie, po śmierci mojego męża Józek Witek wypełniając przyrzeczenie bardzo opiekował się mną i czuwał nade mną, aby mi się krzywda nie działa. Razem nadal działaliśmy w naszej grupie AK. W 1943 roku „Hełm” ukończył kurs podoficerski zorganizowany w placówce otrzymując stopień plutonowego. W okresie akcji „Burza”, jego drużyna wykonała szereg akcji sabotażowych i dywersyjnych zdobywając przy tym duże ilości broni i sprzętu wojskowego, o czym można m.in. przeczytać w wydanej w 1995 roku książce Józefa Szczypka pt. „Placówka ZWZ-AK Tyczyn”. W dniu 26 lipca 1944 roku drużyna „Hełma” dokonała udanego wypadu po broń, w czasie którego udało się zaskoczyć kwaterujący w jednej z dzielnic miasteczka oddział Wehrmachtu. Zdobyto 8 karabinów, 3 automaty, 4 pistolety oraz około 500 sztuk amunicji. Po rozpoczęciu walk o Tyczyn żołnierze „Hełma” utrzymywali kilka przyczółków w rejonie miasta, niszcząc między innymi połączenia telefoniczne, oraz dokonując próby rozbicia posterunku wojskowego przy moście na rzece Strug. Podczas walki o Tyczyn w dniach 26-27 lipca 1944 roku partyzanci bronili się w kilku miejscach, między innymi na terenie miejscowego cmentarza. W trakcie walk żołnierze „Hełma” wzięli do niewoli dużą grupę Niemców, która później została „za pisemnym pokwitowaniem” przekazana Sowietom. Niestety, nie obyło się bez ofiar. W walkach o Tyczyn śmierć ponieśli Tadeusz Surówka i Jan Krzanowski „Ziółko” z oddziału „Hełma”. 2 lipca 1944 roku odbył się ich pogrzeb na cmentarzu w Tyczynie, który poprowadził ks. Ludwik Niemczycki, kapelan wojskowy Rzeszowskiego Inspektoratu AK. To właśnie drużyna „Hełma” została wówczas wyznaczona do oddania wojskowych honorów poległym.

plut. Antoni Homeniak „Kotwica”. Zdjęcie sygnalityczne z okresu pobytu w areszcie UB, fot. ze zbiorów Archiwum IPN

W WALCE Z NKWD I JEGO AGENTURĄ. ZBRODNIE TEOFILA PALUCHA I ZABÓJSTWO STAFANA MAJDY „GŁOGA”

por. Mieczysław Przytocki „Grab”, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Za zasługi podczas akcji „Burza” Józef Witek został awansowany do stopnia sierżanta. Po opanowaniu terenu placówki przez sowietów, odpowiadał m.in. za zabezpieczenie i ukrycie magazynów broni. Miał przysłowiowego nosa do demaskowania sowieckich agentów i donosicieli, o czym może świadczyć fragment wspomnień spisanych przez byłego dowódcę placówki AK w Tyczynie Jana Rabczaka „Dęba”. W następujący sposób opisał on sytuację, gdy razem z sierż. Witkiem spotkali powracającego z leśniczówki w Przylasku ks. Mariana Borowca: […] sierż. Witek, gdy tylko go zobaczył, powiedział „będzie źle, bo on zapewne wszystko zlustrował, tam tyle broni i sprzętu. Trzeba go koniecznie wprowadzić w głąb lasu i rozstrzelać”. Ja i Przytocki byliśmy innego zdania. Nigdy nam nie mogło przyjść bowiem na myśl, że człowiek w sutannie może służyć obcemu wywiadowi i uratowaliśmy mu życie. Jak się później okazało enkawudziście, który ferował wyroki śmierci dla dowódców AK. […] Przewidywania kolegi „Hełma” całkowicie się sprawdziły bo o godz. 4.00 rano budzi nas ze snu gospodarz, ponieważ nadeszła wiadomość, że NKWD z Budziwoja kwateruje w domu ks. Borowca. W nocy NKWD najechało leśniczówkę Przylasek. Leśniczy, ppor. Januszkiewicz został aresztowany, wszystka broń, radia, wszelki zdobyczny sprzęt wojskowy, wyposażenie samochodów oraz materiały sanitarne zostały zabrane. Zabrano również część majątku rodziny leśniczego. Od tego czasu „Dąb” „Hełm” i inni dowódcy oddziałów AK byli zaciekle tropieni przez NKWD. Kilka dni potem Sowieci wytropili Ignacego Buryna „Kmiecia”, dowódcę plutonu dywersyjnego ze Straszydla, urządzając na niego obławę w tej miejscowości. Tak opisał on to wydarzenie w swoich spisanych po wielu latach wspomnieniach: […] W nocy z dnia 14/15 sierpnia 1944 r. obudził mnie ojciec, oznajmiając, że dom jest otoczony przez ruskich, którzy domagają się otwarcia drzwi. Upomniał mnie przy tym, że o ucieczce nie ma mowy. Powiedziałem więc ojcu, że ukryję się na strychu, a ojciec niech otwiera. Po otwarciu drzwi szybko wskoczyło kilku NKWD do środka z bronią i latarkami w ręku, otwierając drzwi następne i przeszukując pomieszczenia. Po zapaleniu przez ojca światła – lampy naftowej – zapytano gdzie jest Ignac? Ojciec odpowiedział, że poszedłem do pracy na lotnisko i jeszcze nie wrócił. Rozpoczęła się rewizja. Przeszukali stodołę, oborę, chlewy i strych. Na strychu była ułożona sucha koniczyna, wysoko pod samą strzechę […]. Przeszukując koniczynę znaleziono ukrytą tam broń i amunicję. Mnie jednak nie znaleziono. Zeszli więc na dół do mieszkania pytając ojca ponownie, gdzie jest Ignacy? Ojciec odpowiadał bez zmian. Ponownie weszli na strych i poszukiwania rozpoczęli od początku. […] Po ponownym przeszukaniu całego domostwa po raz trzeci weszli na strych  rozpoczęli przeszukanie koniczyny. I wówczas jeden z NKWD nastąpił na coś twardego pod słomą. Była to moja noga. Ukryłem się leżąc na brzuchu pod cienką warstwą słomy, obok śpiącego siostrzeńca. Uradowani, z wielkim krzykiem – ruki wierch – sprowadzili mnie do mieszkania. […] W czasie sprowadzania mnie ze strychu zauważyłem w drzwiach sieni i na podwórzu mężczyzn ubranych po cywilnemu. Wyprowadzając mnie z domu, osób cywilnych już nie zauważyłem, tylko NKWD w mundurach, a na drodze przed domem stał samochód ciężarowy. Wniosek stąd, że widziani przeze mnie cywile spełniali rolę informatorów i przewodników. W czasie tej obławy został postrzelony Stanisław Solecki „Gajowy” z drużyny dywersyjnej „Kmiecia”, ale udało mu się uciec.

plut. Igncy Buryn „Kmieć”, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Aktywność sowieckiej agentury, o której wspomniał w swych wspomnieniach „Kmieć”, stawała się coraz bardziej niebezpieczna dla miejscowych struktur AK. Na początku września 1944 roku „Dąb” zorganizował spotkanie dowódców plutonów, na którym przekazał wytyczne dowódcy Inspektoratu AK Rzeszów kpt. Łukasza Cieplińskiego „Pługa” dot. likwidacji konfidentów odpowiedzialnych za wydawanie żołnierzy AK w ręce NKWD. Jednak dowództwo AK nie zdawało sobie zapewne sprawy ze skali infiltracji miejscowego podziemia przez sowiecką agenturę. Dopiero przeprowadzona przez NKWD rewizja w domu „Dęba”, która miała miejsce wkrótce po omawianym spotkaniu, unaoczniła im skalę problemu, z którym musieli się zmierzyć. W gwałtownej reakcji na to wydarzenie Inspektor Ciepliński zarządził nawet obserwację wszystkich uczestników tego spotkania. Jednak działania akowskiego kontrwywiadu okazały się mocno spóźnione. Już kilka dni potem, 16 września 1944 roku, por. Rabczak został zatrzymany przez funkcjonariuszy UB. Następnie wyrokiem Trybunału Wojennego I Frontu Ukraińskiego Armii Czerwonej został skazany na karę śmierci. Udało mu się jednak zbiec z miejsca egzekucji w Lesie Głogowskim. Po aresztowaniu „Dęba”, dowództwo placówki objął na krótko Mieczysław Przytocki „Grab”, a po jego ucieczce por. Władysław Czetwertyński „Kmita”. Intensywnie tropieni przez NKWD i utworzony przy radach narodowych Urząd Bezpieczeństwa (UB), nie byli jednak wstanie skutecznie przeciwdziałać coraz częstszym aresztowaniom. Największe straty wśród żołnierzy AK na tym terenie wywołała działalność byłego żołnierza dywersji Placówki AK w Błażowej Teofila Palucha „Topora”, który intensywnie współpracował z NKWD, a w październiku 1944 roku rozpoczął pracę UB. Jego wiedza okazała się bardzo przydatna do pacyfikowania podziemia w pierwszym okresie sowieckiej okupacji. Z jego akt osobowych wynika, że już wcześniej ciążył na nim wyrok śmierci wydany przez wojskowy sąd specjalny AK, a polecenie jego likwidacji miał wydać wiosną 1944 roku sam kpt. Józef Maciołek „Żuraw”, dowódca Podobwodu AK Rzeszów-Południe. Są to jednak dane niepotwierdzone. Pewne jest natomiast to, że dopiero w rozkazie z 20 września 1944 roku Inspektor Ciepliński nakazał objąć Palucha obserwacją pod kątem jego współpracy z NKWD, a po potwierdzeniu tych podejrzeń nakazał go zlikwidować. Paluch wymykał się jednak z urządzanych na niego zasadzek, korzystając zapewne z pomocy sowieckiej agentury w postaci Polskiej Partii Robotniczej (PPR), a potem NKWD. Pomimo ciążącego na nim wyroku podziemia, ten bezwzględny zabójca zdążył do końca 1944 roku zadenuncjować i zlikwidować wielu żołnierzy podziemia. 8 lutego dowodzony przez Palucha, zamaskowany oddział UB-eków i miejscowych PPR-owców, zamordował w leśniczówce w Czerwonkach st. sierż. Stefana Majdę „Głoga”, dowódcę plutonu AK w Hermanowej i bezpośredniego przełożonego sierż. Józefa Witka „Hełma”, który był jego zastępcą. Wydaje się, że Paluch uprzedził w ten sposób st. sierż. Majdę, który był przez pewien okres czasu jego przełożonym w AK. To bowiem st. sierż. Majda otrzymał rozkaz likwidacji „Palucha”.

Teofil Paluch w mundurze UB, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Okoliczności te wydają się potwierdzać wstrząsające w swej wymowie zeznania Ryszarda Majdy, syna st. sierż. Stafana Majdy, złożone przed Okręgową Komisją Badania Zbrodni Hitlerowskich (OKBZH) w Gdańsku w dniu 12 lipca 1990 roku. Czytamy w nich m.in.: […] W 1939 roku ojciec przeniósł rodzinę, tj. moją matkę, siostrę Janiną i mnie, z Rzeszowa do miejscowości Czerwonki k. Tyczyna woj. Rzeszowskie, a sam przeszedł do pracy konspiracyjnej w AK, szkoląc żołnierzy, wśród których był Teofil Paluch. […] O ile wiem ojciec nie miał z nim nigdy żadnych zatargów – jedynie różnili się w poglądach politycznych. Ja również znałem Palucha, gdyż przychodził do ojca w okresie, gdy był członkiem AK. Był to młody chłopak. Pamiętam go doskonale, miał wadę wymowy – seplenił. W krytycznym dniu 8 lutego 1945 roku […], o godz. 20 do leśniczówki przybył uzbrojony, 16-osobowy oddział mężczyzn w cywilnych ubraniach, pod dowództwem Teofila Palucha. Walono w drzwi wejściowe i usiłowano je wyłamać. Mimo gróźb, nie otworzyliśmy drzwi. W pewnej chwili kolbami wybito ramy okienne z szybami i na parapecie ukazał się Paluch z dwoma pistoletami w rękach. W momencie wyłamywania ramy okiennej, ojciec uciekł po drabinie na strych, a Teofil Paluch strzelając w sufit, wołał do ojca: „I tak mi nie uciekniesz”. Po dostaniu się do wewnątrz domu i otwarciu drzwi wejściowych, Paluch podzielił oddział na dwie grupy: 9 członków oddziału weszło do mieszkania, a pozostali obstawili dom. […] W tym czasie kilku członków oddziału poszukiwało ojca, zaś pozostali grabili i pakowali do worków wszystko, co było można: garderobę, mundury ojca, znaleziona biżuterię i słoiki z zaprawami. Matce ściągnięto z ręki pierścionek i kolczyki z uszu. Zaprawy, których nie zdołano zabrać – zniszczono. O wszystkim decydował Paluch. Po ujęciu ojca na strychu, sprowadzono go do mieszkania […]. Ojciec chciał ubrać buty i kurtkę, lecz Paluch powiedział, że to mu już nie będzie potrzebne. Demonstracyjnie wyjął rewolwer, włożył 9 naboi do magazynku i oświadczył przy wszystkich członkach rodziny – „To dla ciebie”. Wyprowadzono nas wszystkich przed leśniczówkę. Ojca ustawiono przy trzepaku, a nas pod ścianą domu. Paluch wyciągnął pistolet z kabury i dwoma strzałami ugodził ojca w szyję. Z szyi trysnęła krew. Ojciec padł na kolana, zawołał: „Za co ja ginę” – a potem grad pocisków przeszył jego ciało. Strzelali wszyscy, łącznie z Paluchem. Po zastrzeleniu ojca, cały oddział wycofał się niosąc na plecach worki z zagrabionym mieniem, a nazajutrz ludzie mówili, że mordercy Majdy urządzili sobie libację w Chmielniku – rodzinnej miejscowości Palucha. Żadnego z członków oddziału Palucha nie znałem. Byli to młodzi mężczyźni w wieku do 26 lat. Po wycofaniu się Palucha i jego oddziału, przenieśliśmy zwłoki ojca do mieszkania. W jego ciele stwierdziliśmy 72 wloty kul. Pamiętam, że jeden z pocisków trafił w medalik na szyi ojca; łańcuszek był wciśnięty w ciało, a medalik był wewnątrz ciała. Ojciec mój pochowany został na cmentarzu w Borku Starym. […] Nazajutrz po zastrzeleniu mego ojca przez Palucha i jego oddział, do leśniczówki przyszedł Witold Witek [świadek pomylił imiona. Chodzi o sierż. Józefa Witka – dop. M.M] – członek AK, zastępca mego ojca. Witek pytał o przebieg zdarzenia i przysiągł zemstę za śmierć mego ojca. Z tej samej relacji Ryszarda Majdy wynika, że „Głóg” nie przebywał wówczas na stałe w leśniczówce w Czerownkach. Ukrywał się bowiem w leśnym bunkrze razem z żołnierzami dywersji: sierż. Józefem Witkiem „Hełmem”, sierż. Józefem Muriasem „Wełną” i strz. Tadeuszem Mroczką „Lwem”. Do odwiedzenia rodziny, która mieszkała wówczas w leśniczówce, miał go namówić jeden z pracowników Nadleśnictwa Sołonka, który mógł współpracować z UB. Wersji o tym, że to Teofil Paluch zastrzelił „Głoga” nie potwierdza jednak sierż. Józef Murias „Wełna”, były żołnierz patrolu dywersyjnego plut. Edmunda Gawła „Makara” w Placówce AK Hyżne. W swych zeznaniach złożonych dla potrzeb tego samego śledztwa powołał się na ustalenia akowskiego wywiadu, stwierdzając: […] Ja jestem pewien, że do Stefana Majdy na pewno nie strzelał Teofil Paluch, a wiem to stąd, że niedługo po tym morderstwie spotkałem się z kolegą, byłym akowcem, Józefem Fragiem [chodzi o plut. Józefa Fróga „Gwardzistę”, szefa uzbrojenia w Placówce AK Tyczyn – dop. M.M.]  z Borku Nowego /on już nie żyje/ i Frag [Fróg – dop. M.M.] mówił mi, że przeprowadzili jako akowcy własne wyjaśnienie tego mordu i ustalili, że do Majdy strzelał Mateusz Paluch, stryj Teofila. Mateusz Paluch od wielu lat nie żyje, a po wyzwoleniu należał do ORMO w Borku Nowym. To, że wtedy w napadzie na dom Majdy brała udział grupa ubeków i ormowców ustaliliśmy poufnie – jako akowcy – wśród naszych zaufanych ludzi między ubekami i ormowcami. Zeznanie to wskazuje, że zarówno „Hełm”, jak i „Gwardzista” oraz „Wełna” byli zaangażowani w rozpracowywanie „Palucha” pod kątem jego likwidacji.

Grupa ORMO. Rok 1947, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Okoliczności śmierci „Głoga” oraz duża liczba napastników mogą wskazywać na to, że jego zabójstwo było elementem szerszej operacji, mającej na celu likwidację całego dowództwa miejscowej partyzantki. Mogą o tym świadczyć zeznania Bronisława Nowotarskiego złożone dla potrzeb śledztwa prowadzonego przez OKBZpNP w Rzeszowie. Stwierdził on m.in., że […] Tego samego dnia – a właściwie nocy, tylko nad ranem – kiedy został zastrzelony Stefan Majda, to do mojego domu przyszedł też Teofil Paluch ze swoją UB-owską grupą. Dobijali się do drzwi i szukali mnie po całym domu. Ja się ukryłem w sianie na strychu i udało mi się uciec jeszcze, gdy ta grupa była na podwórzu. Uciekłem polami. Matka moja mówił mi potem, że oni zobaczyli, że uciekam, ale nie strzelali za mną. Moja matka poznała wszystkich prawie z tej grupy, bo to byli ORMO-wcy z Borku Nowego – pamiętam, że wymieniała nazwiska […]. Na inne motywy kierujące działaniami Teofila Palucha wskazał Stanisław Kociubiński z Borku Starego, który w swych zeznaniach złożonych przez OKBZpNP w Rzeszowie stwierdził: […] Daty dokładnie nie pamiętam, ale to było gdzieś w 1945 r. w Błażowej, nieznani sprawcy zastrzelili mężczyznę o nazwisku Marczak [chodzi o Stanisława Marczaka, członka PPR i Burmistrza Błażowej, zlikwidowanego przez oddział Stefana Sieńki „Ikara” w dniu 7 lutego 1945 roku – dop. M.M.], imienia nie znam, żadnych bliższych szczegółów dot. jego osoby nie znam. Prawdopodobnie pełnił on jakieś funkcje w Urzędzie Gminy. Był on członkiem KPP, dokładnie nie wiem do jakiej partii należał, ale wiem, że był komunistą. Po zabiciu Marczaka, na drugi dzień albo za kilka dni, Teofil Paluch organizował grupę mieszkańców Nowego Borku i razem szli do leśniczówki w Czerwonkach. Tam zabili leśniczego Stefana Majdę. Miała to być zemsta za zabicie Marczaka. „Wy zabiliście nam, to my zabijemy wam”, takie było hasło Palucha. […] Ja słyszałem, że Paluch organizuje grupę i idą kogoś zabić, ale nie wiedziałem kogo. Na drugi dzień po zastrzeleniu Stefana Majdy wszyscy w Borku wiedzieli, że grupa Palucha zastrzeliła Stefana Majdę. Wszyscy o tym we wsi mówili. […] Z całą stanowczością stwierdzam, że śmierć Stefana Majdy miała charakter polityczny. Stefan Majda był sierżantem w Wojsku Polskim do 1939 r., potem podjął pracę jako leśniczy w leśniczówce Czerwonki. Był żołnierzem AK. Był wielkim patriotą, był to człowiek uczciwy, solidny. Ja przez pewien czas mieszkałem w niedalekim sąsiedztwie Stefana Majdy i z tego względu dość często się z nim spotykałem. […] Paluch nie ukrywał swoich działań i często chwalił się na zabawach swoimi wyczynami mówiąc, że zrobi tutaj porządek, możliwości Teofila Palucha były bardzo duże ponieważ był on członkiem AK i znał on doskonale członków organizacji. Warto przy tej okazji przypomnieć, że w dniu poprzedzającym likwidację Marczaka, patrol „Ikara” zlikwidował w Borku Nowym innych członków PPR, Stanisława Kuśnierza i  Andrzeja Pękalę, którzy należeli do tej samej komórki partyjnej co Paluch.

Stefan Sieńko „Ikar”, fot ze zbiorów Archiwum IPN

Niewątpliwie tragiczna śmierć „Głoga” i okoliczności jej towarzyszące sprawiły, że już na początku lutego 1945 roku „Hełm” miał szczególne powody aby zlikwidować Palucha i podlegał zapewne w tej sprawie naciskom ze strony zarówno dowództwa Obwodu AK Rzeszów jak i Podobwodu AK Rzeszów-Południe. Z relacji świadków wynika, że bliski realizacji tego zadania był Jan Filip „Lew”. Zeznał o tym w 1991 roku cytowany wcześniej Bronisław Nowotarski stwierdzając, że […] Po jakimś weselu we wsi Teofil Paluch przyszedł do mnie do domu i nocował u mnie. Dowiedział się o tym skądś Jasiek Filip – który wiedział, że Paluch go szuka i chce go aresztować – i przyszedł nad ranem do mnie do domu. Zapytał, czy jest u mnie Paluch. Ja powiedziałem Filipowi Jaśkowi, że Paluch śpi w domu, a Filip na to, że on go tu zastrzeli. Ja kategorycznie nie pozwoliłem Filipowi, aby zastrzelił w domu u mnie Palucha i nawet go nie wpuściłem do domu. Powiedziałem Filipowi, że może sobie zastrzelić Palucha gdzieś na drodze jeśli chce, ale nie u mnie w domu, bo groziłyby mi straszne represje ze strony UB, gdyż byłbym podejrzany, że specjalnie Palucha na noc przyjąłem do domu. Co ciekawe, członkowie rodziny Stefana Majdy twierdzili, że o popełnionym morderstwie nie informowali żadnych organów, i że nikt ich wówczas nie przesłuchiwał w tej sprawie. Tymczasem w raporcie sytuacyjnym z dnia 25 lutego 1945 roku Komendanta Wojewódzkiego MO w Rzeszowie czytamy: Dnia 8.02.1945 r. o godz. 20 – piętnastu nieznanych osobników dokonało napadu rabunkowego na dom gajowego Majdy Stefana i po dokonaniu rabunku, jego wyprowadzono na podwórze i tam go zastrzelili. Dochodzenie w toku. Nie wiadomo jednak jak owo dochodzenie było prowadzone i czy przesłuchano w tej sprawie świadków oraz samego Palucha. W materiałach archiwalnych brakuje informacji na ten temat. Nie ulega jednak wątpliwości, że przeprowadzenie podstawowych czynności w tej sprawie musiałoby wcześniej lub później doprowadzić do zatrzymania Palucha i innych sprawców. Jednak nic takiego nie miało wówczas miejsca, co dowodzi, że prowadzone w tej sprawie dochodzenie było fikcją i miało jedynie na celu zatarcie śladów prowadzących do sprawców tego morderstwa. Świadczy to również o tym, że bandycka działalność grupy Palucha była inspirowana i ochraniana przez miejscowe organa bezpieczeństwa, a nawet NKWD.

Zanonimizowane przez redakcję THR pismo OKBZpNP w Rzeszowie skierowane do Ryszarda Majdy dn. 3.08.1991 r., kopia ze zbiorów Archiwum THR

Z dokumentów zgromadzonych przez OKBZpNP w Rzeszowie wynika, że rodzina „Głoga” przez wiele lat próbowała dochodzić sprawiedliwości i doprowadzić do osądzenia sprawców dokonanego na nim mordu. W późniejszym okresie kilkakrotnie próbowano m.in. osądzić i skazać Palucha. Pierwszą próbę podjęto już w okresie tzw. odwilży 1956 roku, kiedy to po zawiadomieniu otrzymanym od rodziny Stefana Majdy, Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie wszczęła postępowanie karne w sprawie jego zabójstwa. Podejrzanym  w tej sprawie był Teofil Paluch, którego nawet tymczasowo aresztowano na kilka tygodni. Niestety, sprawę umorzono 6 lipca 1957 roku, a akta prowadzonego w tej sprawie śledztwa przekazano na makulaturę w dniu 13 kwietnia 1974 roku „bowiem minął okres ich przechowywania w archiwum”. Nie można ich dzisiaj odtworzyć. Kolejną próbę podjął w 1989 roku wspomniany wcześniej Ryszard Majda, który w piśmie z dnia 22 listopada 1989 roku skierowanym do Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie domagał się przeprowadzenia ponownego śledztwa w tej sprawie, wskazując Teofila Palucha jako sprawcę morderstwa jego ojca. Jednak pismem z dnia 28 lutego 1990 roku Prokurator Ryszard Faryniak poinformował o odmowie wszczęcia postępowania. W uzasadnieniu, które stanowi dobitny przykład tego, na czym poległa tzw. PRL-owska sprawiedliwość, wskazał m.in. na to, że […] według obowiązującej ustawy karnej karalność zbrodni zabójstwa ustaje po upływie 20 lat od czasu jej popełnienia. Jeżeli w tym okresie, tj. w okresie 20 lat wszczęto postępowanie, co w tym przypadku miało miejsce, karalność przestępstwa zabójstwa ustała z upływem 5 lat od zakończenia tego okresu, tj. z upływem 5-ciu lat po zakończeniu w/w okresu 20 lat. Ponieważ upłynął okres przedawnienia zbrodni zabójstwa Stefana Majdy, dlatego też istnieje ustawowy zakaz ścigania tego czynu, w związku z czym postanowiono odmówić w przedmiotowej sprawie wszczęcia postępowania przygotowawczego. Wydaje się, że ostatnią nadzieją na sprawiedliwość dla rodziny Majdów, była podjęta 17 czerwca 1991 roku decyzja o wszczęciu śledztwa przez OKBZpNP w Rzeszowie w sprawie zabójstw dokonanych na żołnierzach AK przez funkcjonariuszy Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (WUBP) w Rzeszowie. W jego trakcie była również badana sprawa zabójstwa Stefana Majdy dokonanego przez Teofila Palucha. Przesłuchano w tej sprawie licznych świadków, m.in. cytowanego już wcześniej Ryszarda Majdę i innych członków rodziny „Głoga” oraz kilku żołnierzy AK. Wszyscy wskazywali Teofila Palucha jako sprawcę lub uczestnika morderstwa. Jednak do jego przesłuchania doszło dopiero 6 lutego 1995 roku. Złożone wówczas przez Teofila Palucha zeznanie stanowi z kolei znakomity przykład, ilustrujący jak byli funkcjonariusze bezpieki, w obronie przed odpowiedzialnością karną, potrafili zręcznie manipulować faktami historycznymi, wykorzystując przy tym powszechny wówczas wśród śledczych brak wiedzy i doświadczenia o działalności komunistycznych organów bezpieczeństwa. To również zlepek manipulacji i zwykłych kłamstw, które w ogólnym zarysie miały sprawiać wrażenie, jakby zostały złożone przez człowieka o olbrzymich zasługach dla Polski. Czytamy w nich m.in.: […] Chyba gdzieś na przełomie sierpnia i września 1944 r., gdy akurat przebywałem w rodzinnym domu w Borku Nowym, zjawili się u nas w domu dwaj wojskowi. Pamiętam, że przyjechali odkrytym samochodem „Willis”. Ja najpierw się wystraszyłem i nawet zdecydowałem, że będę się bronić przed aresztowaniem, bo miałem swoją broń. Poznałem jednak, że jednym z wojskowych jest radziecki major Fiłatow, z którym ja w czasie okupacji z polecenia dowódców AK miałem kontakt. Fiłatow był skoczkiem radzieckim, zrzuconym w czasie okupacji niemieckiej na teren Błażowej i Dynowa i współdziałał z AK w zwalczaniu Niemców. Drugim wojskowym w randze ppłk. Polskiego był Kołacz [Chodzi o Michała Kołacza, funkcjonariusza NKWD, ówczesnego zastępcy kierownika Sekcji 4 WUBP w Rzeszowie – dop. M.M.], z tym, że jego nazwiska dowiedziałem się później. Major Fiłatow, który mnie oczywiście poznał, odniósł się do mnie życzliwie i zaproponował mi, abym podjął pracę w tworzonym Wojewódzkim Urzędzie Bezpieczeństwa w Rzeszowie. Mówił mi, że należy wykorzystać moją znajomość terenu i ludzi i że UB będzie aresztować i poszukiwać volksdeutschów, osoby współpracujące za okupacji z Niemcami i wrogów państwa polskiego. […] W najbliższych dniach gdy zacząłem pracować w WUBP, skontaktowałem się z ukrywającym się moim akowskim dowódcą porucznikiem Ludwikiem Wojciechowskim ps. „Puchacz” i powiedziałem mu, że podjąłem pracę w UB – on wyraził na to zgodę i powiedział, że będziemy w kontakcie. Z tego fragmentu zeznań Teofila Palucha wynika, że w sierpniu 1944 roku przyjechali do niego organizujący pracę WUBP w Rzeszowie wysocy oficerowie NKWD, aby mu zaproponować po prostu pracę w UB, co już  samo w sobie budzi wątpliwości. Łatwo wywnioskować bowiem, że gdyby Paluch nie był potrzebny NKWD jako agent, to jako żołnierz AK, zamiast propozycji współpracy, otrzymałby jedynie eskortę do pierwszego transportu na Sybir. Trudno również uwierzyć w to, że Paluch rozpoczął pracę w UB i utrzymywał kontakty z Fiłatowem za wiedzą i zgodą dowództwa AK, skoro jak sam twierdził w swym życiorysie, że ciążył na nim wyrok AK, a już we wrześniu 1944 roku Inspektor Ciepliński osobiście polecił go zlikwidować. Ten fragment jego zeznań stoi zatem w sprzeczności z jego wcześniejszymi oświadczeniami oraz z powszechnie znanymi faktami. Wskazując w swych zeznaniach na główne cele i zadania UB, Pluch sprytnie przemilczał represje przeciwko żołnierzom AK, zastępując je eufemizmem w postaci „wrogów państwa polskiego.”

Zaświadczenie Komitetu Powiatowego PPR w Rzeszowie dot. Teofila Palucha, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

W innym miejscu Paluch szczegółowo opisał sposób werbunku agentów, przy pomocy których rozpracowywano organizacje podziemne, twierdząc jednocześnie, że […] Ja  już dzisiaj nie pamiętam, czy w pracy mojej Sekcji I wykorzystywałem moje własne wiadomości i informacje z racji prywatnych kontaktów z kolegami z AK, aby likwidować podziemie i aresztować członków organizacji podziemnych, ale wydaje mi się, że tego nie robiłem i tylko, gdy zdobywaliśmy oficjalne informacje, to wtedy podejmowałem działania służbowe. […] Ja nigdy podczas mojej pracy w UB nie stosowałem niedozwolonych metod operacyjno-śledczych wobec zatrzymanych, nigdy nie biłem ich ani w żaden inny sposób nie znęcałem się nad nimi. Moi współpracownicy z sekcji także takich metod nie stosowali. […] Nie wiem nic o tym, aby któryś z aresztowanych został na terenie WUBP tak pobity aby na skutek tego zmarł. Te pokrętne i nieprawdopodobne wyjaśnienia najlepiej świadczą o tym, jaki był stosunek Palucha do przesłuchującej go prokurator. Wystarczy je bowiem skonfrontować z fragmentem napisanego przez niego podczas rekrutacji do UB życiorysu, w którym napisał m.in.: […] Zimą 1944 roku otrzymałem od ówczesnego szefa WUBP w Rzeszowie płk. Kołarza tajną misję, a mianowicie: przy sprzyjających okolicznościach i odpowiedniej legendzie oraz własnego doświadczenia z lat okupacyjnej konspiracji dotrzeć do Winogrodzkiego Adama ps. „Korwin”, działającego na terenach trzech powiatów: Sanoka – Krosna- Brzozowa, /odpowiadającym zresztą terenom, które podległe mu były w czasie okupacji jako d-cy Inspektoratu AK/, zyskać zaufanie i przekazywać informacje wg umowy. W niedługim czasie zostałem adiutantem „Korwina” i z tej racji byłem obecny na spotkaniach z bandami „Kossakowskiego” i „Żubryda” oraz z ludźmi z podziemia. Najbardziej jaskrawym przykładem manipulacji, jakimi Teofil Paluch posługiwał się podczas składania powyższych zeznań, jest jednak fragment dotyczący jego rzekomego zwolnienia z UB za działalność w AK. W tej sprawie stwierdził m.in., że […] Od stycznia 1951 r. pełniłem w WUBP w Białymstoku funkcję kierownika Sekcji I Wydziału III aż do 1954 lub 1955 r., gdy zostałem tam aresztowany za działalność w Armii Krajowej. Osadzono mnie w areszcie w więzieniu w Ełku, przebywałem tam chyba 5 miesięcy – nikt mnie nie przesłuchiwał i właściwie nie wiedziałem, co mi zarzucają. Chyba w 1956 r. zostałem zwolniony z aresztu bez jakiegokolwiek formalnego zakończenia sprawy przeciwko mnie […]. Opisana przez Teofila Palucha sytuacja nie pokrywa się jednak z informacjami zawartymi w jego aktach osobowych. Wygląda na to, że celowo odgrywał podczas tego przesłuchania rolę ofiary rzekomych represji „za działalność do AK.” Władze bezpieczeństwa już od dawna wiedziały bowiem o jego służbie w AK, gdyż opisał on to dokładnie w ankiecie personalnej złożonej jeszcze w 1945 roku. Jedyne represje jakie go spotkały w tym okresie dotyczyły m.in. kar dyscyplinarnych, m.in. za stosowanie niedozwolonych metod śledczych i znieważenie funkcjonariusza MO. Oznacza to, że Paluch przywołał ten rzekomy powód represji przeciwko niemu, tylko i wyłącznie aby wybielić się w oczach przesłuchującej go prokurator OKBZpNP w Rzeszowie, wiedząc jednocześnie, że nie ma ona dostępu do jego akt osobowych. W trakcie tego przesłuchania Paluch zaprzeczył również, że miał jakikolwiek związek ze śmiercią Stefana Majdy, zeznając m.in., że: […] Ja nie pamiętam dokładnie kiedy, ale po 1956 r. gdy już nie pracowałem na UB byłem aresztowany pod zarzutem zastrzelenia leśniczego Stefana Majdy i była rozprawa sądzie w Rzeszowie, gdzie zostałem zwolniony z aresztu, a sprawa przeciwko mnie została umorzona. Stefan Majda został zastrzelony wkrótce po wojnie w swojej leśniczówce w Czerwonkach, ale ja nie miałem nic wspólnego jego zabójstwem choć wiem, że ludzie na mnie mówili. Wtedy gdy go zabili, ja w ogóle nie byłem tam w leśniczówce. Znałem Stefana Majdę, gdy razem działaliśmy w Armii Krajowej. Ja nie wiem kto zastrzelił Stefana Majdę, we wsi krążyły różne wieści, ludzie mówili, że zastrzeliła go jakaś banda, która miała złość do Majdy jako leśniczego. Te pokrętne tłumaczenia Palucha nie mogły jednak podważyć zgromadzonego dotychczas materiału dowodowego w tej sprawie. Wynika to jasno z dokumentu stanowiącego podsumowanie wspomnianego śledztwa przeciwko niemu, w którym prokurator OKBZpNP w Rzeszowie Hanna Solarewicz napisała: […] Zebrany materiał dowodowy potwierdza, że czynu tego dopuścił się funkcjonariusz WUBP Teofil Paluch. W prawdzie w toku śledztwa nie zdołano ustalić, którzy mężczyźni z oddziału Teofila Palucha oddali śmiertelny strzał i od czyjego strzału zginął Stefan Majda, niemniej bezspornie ustalono, że Teofil Paluch kierował i brał udział w zastrzeleniu Stefana Majdy. Wydaje się zatem oczywiste, że zebrany materiał był wystarczający do sporządzenia aktu oskarżenia, jeszcze zanim doszło do przesłuchania Teofila Palucha w 1995 roku. Niestety prokuratorom OKBZpNP w Rzeszowie wyraźnie się nie spieszyło. Ostatecznie nie udało się przeprowadzić tych czynności przed śmiercią Teofila Palucha, która nastąpiła w dniu 4 października 1996 roku i stanowiła asumpt do podjęcia decyzji o umorzeniu postępowania w tej sprawie już w dniu 21 marca 1997 roku. Z treści postanowienia, podpisanego przez Prokuratora Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie Jana Łyszczka wynika jednak, że pomimo zgromadzonego materiału dowodowego, Teofil Paluch nie mógł by zostać pociągnięty do odpowiedzialności karnej za śmierć Stefana Majdy, gdyż jak czytamy: […] Postanowieniem z dnia 6.07.1957 r. śledztwo w tym zakresie umorzono, w związku z powyższym w chwili obecnej podstawą umorzenia postępowania może być tylko art. 11 pkt. 7 kpk, tj. stan rzeczy osądzonej. Tym samym należy uznać, że rodzina Stefana Majdy, która przez niemal 40 lat dążyła do osądzenia i skazania powszechnie znanego sprawcy jego zabójstwa, utraciła wszelką nadzieję na ostateczne wyjaśnienie tej sprawy.

Fragment Ankiety Specjalnej, którą wypełnił osobiście Teofil Paluch podczas rekrutacji do UB, kopia ze zbiorów Archiwum THR

O innym przypadku współpracy z NKWD napisał w swoich wspomnieniach Ignacy Buryn „Kmieć”, twierdząc, że […] Ze wsi Straszydle natomiast był miejscowy Żyd Józef Wiesenfeld, potocznie zwany Józef Moszkowy. Przez całą okupację przechowywał się  w Straszydlu u Szymona Czekaja, stąd też wiedział wszystko, co działo się w Straszydlu. Po wyzwoleniu wstąpił do Urzędu Bezpieczeństwa i współpracował z NKWD. W czasie naszych aresztowań Józef Wiesenfeld był rozpoznany w grupie NKWD w ubraniu cywilnym. Ignacy Buryn „Kmieć” trafił wraz z innymi wówczas zatrzymanymi do obozu przejściowego NKWD w podrzeszowskim Miłocinie, gdzie spotkał ujętych wcześniej: leśniczego z Przylasku i dowódcę Wojskowej Służby Ochrony Powstania (WSOP) Podobwodu AK Rzeszów-Południe ppor. Jana Januszkiewicza oraz plut. Władysława Przybyłę „Zmyślonego”, dowódcę Plutonu AK w Straszydlu. We fragmencie swoich wspomnień spisanych w 1975 roku Buryn przyznaje, że był dwa razy przesłuchiwany, i że złożył wówczas wyczerpujące zeznania. Wytłumaczył to w dość zaskakujący sposób stwierdzając, że […] Organizacji AK nie uważałem za przestępczą, również jej działalności, zatem nie kryłem ani przynależności, ani nazwisk dowódców plutonów, czy placówki. Łatwo zatem wywnioskować, że jego zeznania miały dużą wartość dla NKWD. Po kilku dniach przeniesiono go wraz z innymi akowcami do tymczasowego obozu dla jeńców wojennych urządzonego w szkole w Zwięczycy. Po kilku dniach „Kmieciowi” udało się zbiec z konwoju na Sybir. Ukrył się w domu Władysława Pietruchy w Baryczce. Wraz z nim przebywali tam również podlegli mu żołnierze dywersji: Stanisław Solecki „Gajowy”, Stanisław Kosikowski „Skos”, Mieczysław Zdrojewski „Orzeł” i Jan Florczykiewicz „Lupin”.

NA CZELE DYSPOZYCYJNEGO ODDZIAŁU DYWERSYJNEGO PLACÓWKI „TOPOLA”

ppor. Mieczysław Huchla „Wilbik”, fot. ze zbiorów Archiwum THR

W październiku 1944 roku „Hełm”, pełnił już funkcję zastępcy pełniącego obowiązki dowódcy Placówki AK w Tyczynie ppor. Mieczysława Huchli „Wilbika” oraz zastępcy dowódcy plutonem AK w Hermanowej Stefana Majdy „Głoga”. Posługiwał się już wtedy pseudonimem „Pancerny”. W tym samym czasie udało mu się namówić do dezercji kilkunastu podoficerów z batalionu szkoleniowego 2-go Zapasowego Pułku Piechoty w Rzeszowie. Wszyscy zostali włączeni do struktur Placówki AK w Tyczynie. Trzech z nich: Władysław Gulicki, Stefan Bielecki i Stanisław Guźdź otrzymało od „Pancernego” dokumenty na fałszywe nazwiska oraz zakwaterowanie na terenie Chmielnika. Następnie dołączyli do oddziału dyspozycyjnego podlegającego bezpośrednio rozkazom „Wilbika” i „Pancernego”, którego skład uzupełniali: Eugeniusz Chwaszcz „Kruk”, Eugeniusz Płodzień, Eugeniusz Ciupak i Mieczysław Szczęch z Chmielnika oraz Teofil Kuśnierz „Kot”, Kazimierz Para, Antoni Matuła, Tadeusz Mroczka „Lew”, Stanisław Wójcik, Tadeusz Domino, Józef Jamróz, Bolesław Paśkiewicz, Stanisław Żurad „Pniak”, Mieczysław Pięta „Owens”, Stanisław Krzysztoń „Budzik” i Tadeusz Hałoń „Wilk” z Hermanowej. Magazyn broni mieścił się w domu Władysława Gosia w Hermanowej. W następujący sposób opisał potem te wydarzenia Władysław Gulicki vel Żarski: […] Kolega ten, który nawiązał kontakt z organizacją nazywał się „Żak”, jego nazwiska nie pamiętam, pochodził on ze wschodu, a nawiązał on kontakt z dowódcą placówki Tyczyn ps. „Pancerny” i po powrocie do koszar, po upływie dwóch tygodni, jak mieliśmy kontakt z „Pancernym”, zabierając ze sobą 10-ciu ludzi z bronią, a to z karabinami, pomiędzy którymi znałem, czy po prawdziwych nazwiskach, czy lewe, tego nie wiem: Pileckiego [Powinno być: Bieleckiego – dop. M.M.] Stefana, Guta [winno być: Guździa – dop. M.M.] Stanisława, „Żaka”, więcej sobie nie przypominam, wszyscy rodem ze wschodu. W nocy opuściliśmy koszary, w mundurach i z karabinami, udając się do Hermanowej gm. Tyczyn i zgłosiliśmy się do dowódcy placówki „Pancernego”, który przesiedlił nas na melinę. Gulicki i Guźdź brali potem udział w akcjach oddziału dyspozycyjnego skierowanych przeciwko komunistycznej agenturze, m.in. w rekwizycji mienia Stanisława Kępy w Chmielniku, który według późniejszych zeznań Gulickiego „miał być szkodliwym człowiekiem dla naszej organizacji”, oraz u PPR-owca Stanisława Sikory, którego dodatkowo dotkliwie pobito „za to, że gdy parcelował folwark w Borku Starym, miał pozabierać jakieś rzeczy stamtąd”. Zimą 1945 roku obaj weszli w skład patrolu, który z rozkazu „Pancernego” zlikwidował członków PPR: Wojciecha Pietruchę i Władysława Kusza w Chmielniku za współpracę z UB. Kilka lat potem Gulicki zeznał także, że […] W 1945 r. porą wiosenną brałem udział w pobiciu i zabraniu legitymacji PPR u gospodarza mi nieznanego, zam. Kielnarowa, Króla. Napad ten prowadził Kuśnierz Teofil zam. Hermanowa. Legitymację tego gospodarza zabrał Kuśnierz Teofil, a kto go pobił, tego nie wiem. W napadzie tym brali udział: Kuśnierz Teofil ze swoją grupą około 6-ciu ludzi, „Pancerny”, ja Gulicki, „Żak”, Pilecki [Bielecki – dop. M.M.] Stefan, wszyscy uzbrojeni.

Legitymacja Polskiej Partii Robotniczej (PPR), która w latach 1942-1948 była ekspozyturą sowieckiego wywiadu. Na jej bazie utworzono w 1948 roku Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą (PZPR), jedną z największych na Świcie organizacji komunistycznych, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Rozkazom „Pancernego” podlegał również patrol dywersyjny z Malawy pod dowództwem Ignacego Kunysza „Rozmaryna”, a następnie Walentego Jarosza „Murzyna”. W jego składzie znaleźli się także: strz. Władysław Kunysz, strz. Karol Dziobak, kpr. Walenty Krupa „Oset” i strz. Stanisław Kamiński, wszyscy z Malawy. Wspomniał o tym w swym oświadczeniu z okresu amnestii 1947 roku sam Walenty Jarosz, pisząc m.in.: […] Mieliśmy łączność z jakąś grupą, która stała w Chmielniku, ja zaznaczam, że zmieniali miejsce pobytu, nas z tą grupą kontaktował jakiś osobnik ze Lwowa [okoliczności te wskazują, że chodzi o Władysława Gulickiego vel Żarskiego, który pochodził z kresów południowo-wschodnich]. D-ca tamtej grupy miał ps. „Pancerny”. Gdy Kunysza nie było [Ignacy Kunysz „Rozmaryn” wyjechał z tego terenu wczesną wiosną 1945 roku – dop. M.M.], rozkazy wydawał nam ten właśnie lwowiak, prasy żadnej nie otrzymywaliśmy, nadal mieliśmy łączność z grupą „Pancernego”. Z rozkazu „Pancernego” braliśmy udział w napadzie na jakiegoś ob[ywatela] partyjnego, dokładnie nie pamiętam w jakiej to wiosce było, tam wtenczas został zastrzelony ten osobnik, jak i wszystko zostało od niego zabrane. Było to początkiem 1946 r.[tutaj błąd w dacie. Mowa o 1945 roku – dop. M.M.], tam naszego d-cy nie było, bo on już w tym czasie wyjechał. Rozkaz dał nam „Pancerny” przez Lwowiaka tam w tym napadzie brała udział grupa „Pancernego”. Z opisu tego wynika, że patrol „Murzyna” z Malawy mógł brać udział w likwidacji Wojciecha Pietruchy lub Władysława Kusza w Chmielniku na początku 1945 roku. W marcu 1945 roku „Pancerny” dowodził akcją, w czasie której zlikwidowano zamieszkałego w Hermanowej członka PPR Stanisława Trojanowskiego. Akcja ta miała miejsce po odprawie dowódców plutonów, zorganizowanej przez dowódcę Placówki por. Mieczysława Huchlę „Wilbika”. W taki oto sposób opisał po latach to wydarzenie Ignacy Buryn „Kmieć”: […] Wracając z owej odprawy w grupie około 30 ludzi spotkaliśmy we wsi Czerwonki dom, w którym odbywała się zabawa. Wydaje mi się, że nie był to przypadek, lecz przez Witka celowo obrana droga. Otoczono dom i grupa uzbrojonych weszła do środka. Po pewnej chwili podszedłem do okna popatrzeć z ciekawości, co dzieje się wewnątrz. Zauważyłem, że uczestnikom zabawy zabiera się portfele, a nawet ściąga buty z nóg. Oburzyło mnie to do tego stopnia, iż nie zważając na poznanie mnie, wszedłem do środka nakazując zwrot zabranych rzeczy. Poszkodowani byli bardzo zadowoleni, wyrażając podziękowania. W między czasie Józef Witek nakazał swym ludziom wyprowadzić jednego uczestnika zabawy, niejakiego Stanisława Trojanowskiego. Po pewnej chwili usłyszałem kilka strzałów niedaleko domu. Wyszedłem więc z domu udając się do ogrodu. Na moje pytanie kto strzelał i co się stało, wskazano mi zabitego Trojanowskiego, również oznajmiono, że zastrzelił go Józef Witek.

plut. Stanisław Krzysztoń „Budzik”, żołnierz oddziału dyspozycyjnego Placówki AK-DSZ Tyczyn pod dowództwem Józefa Witka „Pancernego”, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Niestety, w placówce tyczyńskiej dały o sobie również znać konflikty personalne wśród kadry dowódczej, co można wywnioskować chociażby z powyższego cytatu. Wiadomym jest, że jeszcze przed likwidacją Trojanowskiego „Kmieć” był sceptycznie nastawiony do prowadzenia dalszej walki zbrojnej pod dowództwem „Pancernego”, czego nie ukrywał i czego upust dał w spisanych po wielu latach wspomnieniach. Zawarty w nich i cytowany wcześniej opis dowodzonej przez „Pancernego” akcji na zabawę w Czerwonkach został przedstawiony jako zwykły napad rabunkowy połączony z morderstwem niewinnego człowieka, co jest oczywistą nieprawdą i manipulacją ze strony „Kmiecia”. Oceniając w swych wspomnieniach całą ówczesną działalność „Pancernego” Ignacy Buryn stwierdził także, że […] Nie pamiętam już określenia, ale opinia o jego działalności dowódcy Placówki nie była pochlebna. Opinii jego oraz zamiarów nie podzielałem, co oświadczyłem swojej drużynie. Efektem takiej postawy „Kmiecia” było jego odsunięcie od spraw konspiracji, co on sam zresztą przedstawił w dość lakoniczny sposób pisząc: […] Ponieważ sprzeciwiałem się wszelkiej działalności, koledzy opuścili moje towarzystwo, lokując się u Zdrojewskich pod leśnictwem, bądź też u Soleckiego – mańkuta i u Leona Huchli w Hermanowej. Żołnierzy „Kmiecia” włączono do oddziału dyspozycyjnego „Hełma”. Ulegając zapewne negatywnym emocjom, w swych wspomnieniach Ignacy Buryn stara się bagatelizować ich późniejszą walkę, przedstawiając ją jako tragiczną działalność z chęci zemsty i odwetu. W dotyczącym tej kwestii fragmencie wspomnień napisał: […] Jedną z takich grup na terenie gminy Tyczyn stworzył wspomniany już Józef Witek z Hermanowej. Do grupy tej należeli na pewno Stanisław Solecki, mańkut ze Straszydla i Mieczysław Pięta z Hermanowej. Prawdopodobnie Mieczysław Zdrojewski, Jan Florczykiewicz i Stanisław Kosikowski. Zostało zastrzelonych kilku komunistów, członków UB z Hermanowej, Borku i Budziwoja.

DELEGATURA SIŁ ZBROJNYCH – KONTYNUACJA ZBROJNEGO OPORU

kpr. Eugeniusz Chwaszcz „Kruk”, żołnierz oddziału dyspozycyjnego Placówki AK-DSZ Tyczyn pod dowództwem Józefa Witka „Pancernego”, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Wszystkie wymienione akcje zostały przeprowadzone w ramach działalności AK, pomimo jej formalnego rozwiązania 19 stycznia 1945 roku. Do czasu bowiem zakończenia procesu likwidacji jej struktur na tym terenie, funkcjonowała ona jako tzw. „AK w likwidacji”, której celem było m.in. stopniowe ograniczenie aktywności oraz głębsza konspiracja. Na czele Rzeszowskiego Podokręgu AK w likwidacji stał wówczas mjr. Stanisław Pieńkowski „Strzembosz”. Reorganizacja tyczyńskiej Placówki trwała do wiosny 1945 roku. Dopiero na przełomie marca i kwietnia „Wilbik” i „Pancerny” zorganizowali odprawę plutonów placówki, na której przekazano rozkaz o rozwiązaniu AK i objęciu przez „Pancernego” dowodzenia Placówką w Tyczynie. Odprawa odbyła się ona na cmentarzu w Tyczynie, przy grobach żołnierzy poległych w akcji „Burza”, co miało dodatkowo podkreślić symbolikę tej chwili. Podczas odprawy „Pancerny” poinformował zebranych o nowych zadaniach konspiracji. W następujący sposób opisał tą odprawę w swoich późniejszych wspomnieniach, cytowany wcześniej Ignacy Buryn „Kmieć”: […] Otóż w miesiącu marcu 1945 roku zostałem powiadomiony przez Stanisława Soleckiego o konieczności zgłoszenia się z drużyną w oznaczonym terminie i porze na zbiórkę do Tyczyna, celem wysłuchania rozkazu dowództwa AK o rozwiązaniu i zwolnieniu z przysięgi, oraz przyznanych awansach i odznaczeniach […]. Zebranie odbyło się na cmentarzu koło Tyczyna w porze nocnej z udziałem grup ze Straszydla, Hermanowej, Tyczyna, Kielnarowej, Borku, Lecki i Błażowej. Józef Witek z Hermanowej, ps. „Hełm”, w obecności adiutanta dowódcy Placówki Tyczyn „Wilbika” [Mieczysław Huchla ps. „Wilbik” – dop. M.M.] odczytał rozkaz o zakończeniu działalności AK i zwolnieniu z przysięgi. Odczytał również nazwiska awansowanych i odznaczonych żołnierzy AK […]. Po zakończeniu ceremonii Józef Witek oświadczył: Działalność AK zakończyła się na naszym terenie, nie zakończyła się jednak walka. On sam przechodzi dalej do podziemia. Chętni mogą się zgłaszać do niego, po czym nastąpi organizacja i wydane zostaną wytyczne. Wydarzenia te miały miejsce w okresie gdy były Rzeszowski Inspektorat AK funkcjonował już w ramach kadrowej organizacji „Nie” (skrót od słowa „Niepodległość”), przygotowanej na wypadek sowieckiej okupacji, a od początku maja 1945 roku w ramach Delegatury Sił Zbrojnych (DSZ). W wyniku tej reorganizacji, od marca 1945 roku sierż. Józef Witek, występujący już pod pseudonimem  „Pancerny”, dowodził Placówką AK-„Nie”, a następnie DSZ Tyczyn, podlegając bezpośrednio rozkazom zastępcy Komendanta Podobwodu AK-„NIE”-DSZ Rzeszów-Południe por. Stanisławowi Jakubczykowi „Chrobremu”. Cele DSZ były wówczas zgodne z poglądami „Pancernego” na temat dalszej walki o wolność. W materiałach propagandowych tej poakowskiej organizacji można było przeczytać: Nie mamy dziś dostatecznej siły fizycznej, która by obroniła nas przed krzywdami ze strony Rosji. Ale mamy za sobą prawo wolnych narodów, o które toczy się obecnie wojna […]. I nade wszystko mamy dość siły ducha, aby przetrwać wszelkie doznania i udręki, jakie czekają nas jeszcze na drodze do pełnej wolności.

Fragment maszynopisu wspomnień Ignacego Buryna „Kmiecia”, kopia ze zbiorów Archiwum THR

 

 

kpt. Łukasz Ciepliński „Pług”, fot. Wikipedia

Zgonie z wcześniejszymi rozkazami mjr. Łukasza Cieplińskiego, „Pancerny” pozostawił w pogotowiu przede wszystkim struktury dywersji. W tyczyńskiej placówce oparto je na plutonie dywersyjnym dowodzonym przez plut. Antoniego Homeniaka „Kotwicę” oraz na drużynach dywersyjnych wchodzących w skład trzech kompanii z okresu „Burzy”: Lesława Braitera „Brzozy” w Budziwoju, Jana Filipa „Lwa” w Borku Starym i Ignacego Buryna „Kmiecia” w Straszydlu i Lecce. Poza tym „Pancerny” sprawował pieczę nad kilkoma magazynami broni oraz utrzymywał w pogotowiu swój własny oddział dyspozycyjny, którego dowodzenie powierzył Teofilowi Kuśnierzowi „Kotowi”. W sumie było to około stu dobrze uzbrojonych żołnierzy i podobna liczba współpracowników udzielających im schronienia i wsparcia zaopatrzeniowego. Całość stanowiła bez wątpienia największe zgrupowanie partyzanckie na terenie powiatu rzeszowskiego w pierwszej połowie 1945 roku, z którym musiała się liczyć komunistyczna bezpieka. Znalazło to później swoje potwierdzenie podczas akcji zbrojnych. Jeszcze wcześniej tj. 10 marca 1945 roku na rozkaz dowództwa Podobwodu AK Rzeszów-Południe oraz przy udziale żołnierzy stacjonującego na omawianym terenie zgrupowania oddziałów partyzanckich Okręgu Lwowskiego AK krypt. „Warta”, oddział „Kotwicy” wziął udział w akcji odwetowej na ludności ukraińskiej w miejscowości Blizianka. Zastrzelono wówczas Stefana Zaszczuka, Jerzego Rędziniaka i Władysława Polewszczaka. Tydzień potem, 17 marca 1945 roku, oddział „Kotwicy” we współpracy z oddziałami „Warty” przeprowadził podobną akcję w Gwoździance, gdzie zginęło kilkanaście osób narodowości ukraińskiej. Doszło wówczas do wymiany ognia z funkcjonariuszami posterunku MO w Niebylcu podczas której rannych zostało dwóch milicjantów: Franciszek Rząsa i Piotr Żółtawski. Trzeciego z nich Józefa Dopielę, dotkliwie pobito. W dokumentach UB brakuje jednak wiarygodnych dowodów na to, że sierż. Józef Witek brał udział w tych obu akcjach. W tym samym okresie oddział Lesława Braitera „Brzozy” przeprowadził kilka akcji ekspropriacyjnych i konfiskaty broni, m.in. 31 marca 1945 roku zarekwirowano w gorzelni w Tyczynie 500 litrów spirytusu i 6 tysięcy złotych dla potrzeb podziemia. W kwietniu 1945 roku rozbito melinę bandy rabunkowej podszywającej się pod AK w miejscowości Biała. W maju tego samego roku rozbrojono oficera sowieckiego w Białej, który podczas ucieczki został ranny. W tym samym czasie żołnierze oddziału „Brzozy”: Andrzej Borek, Tadeusz Rozborski i Paweł Litwin dokonali konfiskaty 10 tysięcy złotych gotówki w Spółdzielni „Społem” w Tyczynie. W czerwcu przeprowadzono także ekspropriację w mieszkaniu Stefana Jandy w Budziwoju, który pełnił tam wówczas funkcję prezesa powołanego przez komunistyczne władze Stronnictwa Ludowego (SL). Skonfiskowano 120 tysięcy złotych przeznaczonych na działalność partyjną.

Żołnierze Zgrupowania Partyzanckiego Okręgu Lwowskiego AK krypt. „Warta” na Rzeszowszczyźnie, kopia fot. ze zbiorów Archiwum THR

WALKA Z POSPOLITYM BANDYTYZMEM

Do głównych zadań podległych „Pancernemu” oddziałów dywersji należało m.in. zwalczanie pospolitej przestępczości, gdyż każdy tego typu czyn kryminalny był potem przez władze komunistyczne przypisywany podziemiu. Zdarzało się, że żołnierze „Pancernego” wyręczali wręcz Milicję Obywatelską (MO) w tropieniu i karaniu złodziejstwa i bandytyzmu. Jedna z takich akcji została przeprowadzona przeciwko Kazimierzowi Borowcowi zamieszkałemu w Kielnarowej. Najciekawsze pod tym względem wydają się późniejsze zeznania Antoniego Matuły, w których czytamy: […] W 1945 r., dnia ani miesiąca nie pamiętam, przyszedłem do Kuśnierza Teofila zam. Hermanowa gdzie zostałem niżej wymienionych ludzi z bronią i zamaskowanych: 1. Domino Tadeusz, 2. Jamróz Józef, 3. Żurad Stanisław, 4. Krzysztoń Stanisław. Zdaje się, że był Hałoń Tadeusz zam. Hermanowa, pozostałych nie pamiętam. Jak przyszedłem do domu Kuśnierza T. i Kuśnierz T. dał mnie rozkaz pójść razem z w/w po złodziei, którzy kradli krowy. Po mojej zgodzie dał mi Kuśnierz pałkę gumową i wszyscy w/w, prócz Kuśnierza T., pod dowództwem Krzysztonia St., poszliśmy do domu Borowca Kazimierza zam. Hermanowa „Czerwonki”, tam w tym czasie odbywała się zabawa. Z rozkazu Krzysztonia St. okrążyliśmy dom. Z pola ktoś z naszej grupy strzelił do mieszkania, ja zostałem pod domem. Co w środku robili i czy zrabowali, tego nie wiem. Po wyjściu od Borowca K. poszliśmy całą grupą do Króla Jana zam. Hermanowa lub Tyczyn na granicy. Tam dom został okrążony, jak ci którzy weszli do mieszkania tam się dostali, czy przez okno, czy przez drzwi, tego nie wiem, dość, że po chwili ja wszedłem za nimi przez drzwi i tam uderzyłem kilka razy gumową pałką którą miałem w ręku gospodarza tego domu Króla Jana, później jeden z nas sprowadził Borowca, imienia nie znam, ze strychu i Borowca zabraliśmy i poszliśmy znowu do domu Malaka Walentego zam. Hermanowa. Z domu Króla nie zabrałem nic. Po przyprowadzeniu Borowca do Malaka posłaliśmy po Kuśnierza T., który przyszedł i kazał zamknąć Borowca w piwnicy u Malaka, ale że Malak nie chciał się zgodzić, więc odprowadziliśmy borowca do Kołodzieja imienia nie znam, zam. Hermanowa, który miał dać znać na milicję. Tam zostawiliśmy Borowca i wróciliśmy z powrotem. Ja poszedłem do domu, a pozostali poszli do Kuśnierza T. Na drugi dzień poszedłem do Kuśnierza i oddałem mu pałkę gumową, z którą byłem w poprzednią noc w domu Borowca i Króla.

Meldunek Komendanta Powiatowego MO w Rzeszowie z dn. 1.06.1946 r., w którym znalazły się informacje o likwidacji przez podziemie kilku osób podejrzanych o działalność przestępczą w okolicach Tyczyna, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

W WALCE Z UB

kpr. Jan Florczykiewicz „Lupin”, żołnierz AK w oddziałach „Kmiecia” i „Pancernego” na terenie Placówki AK Tyczyn, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Nasilające się represje ze strony UB, nastawiły „Pancernego” na wzmożoną pracę wywiadowczą. Zdawał on sobie bowiem sprawę, że tylko dobrze ulokowani w UB informatorzy mogą zapobiec tragicznym w skutkach aresztowaniom byłych żołnierzy AK. Dlatego „Pancerny” osobiście koordynował działalność wywiadowczą w Placówce, podlegając w tym względzie bezpośrednio dowódcy wywiadu Podobwodu AK-„Nie”-DSZ Rzeszów-Południe sierż. Stefanowi Sieńce „Ikarowi”. Wykorzystywał przy tym kontakty żołnierzy legendarnej „Wedety” z Chmielnika. Od jesieni 1945 roku pracował w sieci wywiadowczej Rady WiN Rzeszów. Utrzymywał kontakt z Augustynem Paśkiewiczem „Ptaszorem”, który dysponował rozbudowaną siecią informatorów m.in. w rzeszowskim więzieniu i organach bezpieczeństwa. Zadaniem „Pancernego” było m.in. odbieranie informacji od wysoko ulokowanych informatorów. Jednym z nich była pochodząca z Chmielnika Karolina Glinkowska „Alfa”, maszynistka w WUBP w Rzeszowie. Dzięki tym kontaktom, już w połowie 1945 roku „Pancerny” posiadał przez krótki okres czasu wiedzę o mających nastąpić aresztowaniach oraz postawie jaką wykazywali podczas śledztwa aresztowani przez UB członkowie konspiracji. Rozpracowaniem „Pancernego” i jego informatorów zajmowali się m.in. funkcjonariusze Sekcji 2 Wydziału VII Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego (WUBP) w Rzeszowie i podległego jej referatu w Powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego (PUBP) w Rzeszowie. Od wiosny 1945 roku kierował nią absolwent szkoły sowieckiego NKWD w Kujbyszewie Ludwik Bojanowski. Zarówno on jak i kierownictwo WUBP w Rzeszowie zdawali sobie sprawę z przecieków i z tego, że podziemie ma swoich informatorów w strukturach bezpieki. Dlatego pozyskanych do współpracy informatorów i agentów bardzo często nie rejestrowano w ewidencji operacyjnej urzędu. Nie sporządzano również planów przedsięwzięć i meldunków operacyjnych, co pozwalało utrzymywać w tajemnicy przed innymi funkcjonariuszami bieżącą działalność operacyjną sekcji, w tym planowane realizacje i przedsięwzięcia operacyjne. Takimi właśnie metodami pracy posługiwał się Bojanowski i podległa mu sekcja. Pozwoliło mu to na odniesienie wielu sukcesów w walce z podziemiem. Doskonałą okazję do rozprawy z grupą „Pancernego” stały się dla niego Święta Wielkanocne 1945 roku. Wychodził on bowiem z założenia, że większość żołnierzy podziemia będzie szukała wówczas kontaktu z rodziną i łatwo ich będzie zaskoczyć. I nie pomylił się on w swej ocenie, co wynika m.in. z cytowanych wcześniej wspomnień Ignacego Buryna, w których czytamy: […] W Święta Wielkanocne 1945 roku miał się odbyć ślub i wesele jednej z córek wdowy Warzybok. Jak zwykle przed weselem i świętami było dużo pracy w przygotowaniach na przyjęcie gości. Przyjaźniąc się Jola [siostra Mieczysława Zdrojewskiego – dop. M.M.]  i Mieczysław Zdrojewscy oraz Jan Florczykiewicz, przez cały dzień w Wielką Sobotę pomagali w przygotowaniach. Kiedy skończono pracę, było już za późno, zatem zostali na nocleg u wdowy Warzybok. Informacje o miejscu pobytu partyzantów dotarły do Bojanowskiego. W niedzielę wielkanocną 1 kwietnia 1945 roku o świcie, dowodzona przez niego grupa operacyjna MO i UB, wsparta bojówkarzami PPR z Borku Nowego, urządziła obławę na oddział „Pancernego” w Straszydlu. Po drodze zastrzelono mieszkającego w Straszydlu Władysława Piaseckiego, tylko dlatego, że zaczął uciekać gdy spotkał grupę Bojanowskiego.

strz. Mieczysław Zdrojewski „Orzeł”, żołnierz AK w oddziałach „Kmiecia” i „Pancernego” w Placówce AK Tyczyn, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Ubekom udało się zaskoczyć żołnierzy podziemia przebywających na kwaterach. We następujący sposób opisał te tragiczne wydarzenia Ignacy Buryn: […] Urząd Bezpieczeństwa od dłuższego już czasu przygotowywał się do ujęcia tych dywersantów, lecz czekał na odpowiednią chwilę i sygnał od następnego szpicla. W dniu tym okazja się nadarzyła wyjątkowa. Niejaki Leon Solecki, syn Leonardy wdowy, zwany Leonczym z nad kościoła, mieszkający w Straszydlu obok kościoła, pracował w Woj[ewódzkiej] Milicji Obywatelskiej w Rzeszowie, wyśledził, o czym wspomniałem powyżej i doniósł na UB. Po pewnym czasie, po tragicznych wypadkach, pochwalił się tym, po pijanemu, do swoich przyjaciół i kolegów. W nocy z Wielkiej Soboty na niedzielę nad ranem otoczono dom wdowy Warzybok i rozpoczęto ostrzeliwanie. Dom ten był tak zbudowany, że stodoła łączyła się z częścią mieszkalną. Mówiąc inaczej był pod jednym dachem. Po otworzeniu ognia z broni automatycznej Jola Zdrojewska i Jan Florczykiewicz ukryli się w stodole w słomie, zachowując ciszę. Mieczysław Zdrojewski zaczął się bronić, czyli ostrzeliwać. W czasie ostrzeliwania został zastrzelony jeden z funkcjonariuszy UB, a drugi ciężko ranny, który zmarł w drodze powrotnej. Napastnicy ponosząc straty wezwali domowników do opuszczenia pomieszczeń, grożąc podpaleniem domu. Po tym zagrożeniu wyszła z domu wdowa Warzybok z dwoma córkami i Jan Florczykiewicz w przebraniu kobiecym. Jola Zdrojewska została ciężko ranna w stodole. Mieczysław Zdrojewski odmówił wyjścia broniąc się dalej. Po opuszczeniu domu przez wymienione kobiety i Florczykiewicza UB podpaliło dom. Jola Zdrojewska żyjąc jeszcze paliła się żywcem, wzywając rozpaczliwie ratunku. Mieczysław Zdrojewski usiłując wyskoczyć oknem został trafiony serią z automatu i odpadł do tyłu na klepisko izby mieszkalnej. Ponieważ Florczykiewicz był wysokim mężczyzną, mimo przebrania został rozpoznany. Dom spalił się całkowicie, a razem z nim Jola i Mieczysław Zdrojewscy. […] Do domu Warzybok zaprowadził ich mieszkaniec Straszydla Stefan Trafidło. W czasie strzelaniny zwrócił się o zezwolenie odejścia do domu. W odpowiedzi zastrzelono go na miejscu. Po spaleniu domu zabitego i rannego funkcjonariusza zabrano na furmankę konną, Jankowi Florczykiewiczowi związano ręce i uwiązano na powrozie za wozem i tak w stroju kobiecym poprowadzono w kierunku Błażowej. We wsi Lecka pochód ten spotkał się z wracającymi mieszkańcami z rezurekcji. Obok kościoła w Lecce zatrzymano się. Sporządzono tam wieniec z tarniny i wbito siłą na głowę Florczykiewiczowi. Został przy tym pokaleczony i krew spływała mu o skroniach. Urągając mu i wyśmiewając się w takim stanie na powrozie za wozem został doprowadzony do Błażowej. Jest to odległość 9 km. Z Błażowej do Rzeszowa przewieziono go samochodem.

Oświadczenie Teofila Palucha z 1950 roku dot. operacji UB przeprowadzonej w Straszydlu 1 marca 1945 roku, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Franciszek Topolski s. Jana, ur. 8.09.1924 w Kostrzeszynie w pow. Pińczowskim. Od 1942 r. w PPR i GL. Od 7 lipca 1944 roku w 1 Brygadzie Armii Ludowej im. Bartosza Głowackiego. W sierpniu 1944 roku oddelegowany do KWMO w Rzeszowie. 10.12.1944 r. włączony do składu ochrony gmachu WUBP w Rzeszowie. Od lutego 1945 r. wywiadowca WUBP w Rzeszowie. W jego charakterystyce znajdującej się w aktach osobowych napisano: […] Pracownik energiczny, odważny, oddany służbie demokracji. 2 kwietnia 1945 roku został ranny podczas wymiany ognia z oddziałem pod. dow. Józefa Witka „Pancernego” w Straszydlu. Zmarł w szpitalu w Rzeszowie. Pochowany został na cmentarzu Pobitno w Rzeszowie.

Albin Kędzierski s. Józefa, ur. 30.07.1923 r. w Hucie pow. Boraszewski niedaleko Żytomierza w rodzinie polsko-ukraińskiej. W okresie okupacji sowieckiej pracował jako robotnik w kołchozie. Po wkroczeniu Niemców dołączył do sowieckiej partyzantki. 3 lipca 1944 r. został przydzielony do NKWD, a stamtąd trafił do 2 Zapasowego Pułku Piechoty w Rzeszowie. 30.10.1944 r. został oddelegowany do WUBP w Rzeszowie na stanowisko wywiadowcy Sekcji IV. Szef Sztabu Zapasowego pułku piechoty mjr. Komar w liście polecającym do WUBP napisał: […] polecam go jako demokratę i godnego zaufania człowieka. Z akt osobowych wynika, że uczestniczył w wielu akcjach zbrojnych przeciwko bandom reakcyjnego podziemia. Zabity 2 kwietnia 1945 roku w Straszydlu pow. Rzeszów podczas obławy urządzonej przez UB na oddział Józefa Witka „Pancernego”. Pochowany został na cmentarzu Pobitno w Rzeszowie.

W raportach z przeprowadzonej operacji ubecy starali się ukryć ślady zbrodni popełnionych na zwykłych mieszkańcach Straszydla: Władysławie Piaseckim i Stefanie Trafidło, wpisując ich jako zastrzelonych partyzantów. Podczas wymiany ognia z ostrzeliwującymi się „Orłem” i „Kłosem” zginęło dwóch funkcjonariuszy bezpieki: Wywiadowca Sekcji 4 WUBP w Rzeszowie Albin Kędzierski, który trafił do rzeszowskiej bezpieki bezpośrednio z Amii Czerwonej oraz Wywiadowca Franciszek Topolski. Ranny został Zenon Grela. Z dokumentów UB wynika, że w operacji tej brali ponadto udział następujący funkcjonariusze plutonu ochrony gmachu oraz Sekcji IV WUBP w Rzeszowie: Antoni Konkol, Teofil Paluch, Józef Remion oraz wywiadowca Sekcji 2 WUBP Rzeszów Edward Wilkus.

Antoni Konkol, ur. w 1911 r. w Budziwoju, od III 1945 do VIII 1945 r. zastępca Kierownika PUBP w Rzeszowie. Dowodził obławą przeprowadzoną przez UB w dn. 1.03.1945 r. w Straszydlu, fot. ze zbiorów Archiwum THR

W następujący sposób opisał po latach te wydarzenia pochodzący z Borku Nowego Teofil Paluch: […] dnia 1.3.45 r. zgodnie z poleceniem Szefa Urzędu w Rzeszowie ppłk. Kołarza udałem się wraz z grupą pracowników Woj[ewódzkiego] Urz[ędu] Bezp[ieczenstwa] Publiczn[ego] w Rzeszowie na teren gr[omady] Straszydle pow. Rzeszów w celu likwidacji bandy AK pod d-ctwem ps. „Pancerny”. D-cą grupy wówczas był ppor. Kąkol [chodzi o Antoniego Konkola, ówczesnego Kierownika Sekcji IV WUBP w Rzeszowie – dop. M.M.], natomiast ja byłem z-cą. Wraz z grupą był obecny także Topolski Franciszek, funkcj[onariusz] Woj[ewódzkiego] Urz[ędu] Bezp[ieczeństwa] Pubiczn[ego] w Rzeszowie. Grupa nasza stoczyła bój z bandą w wyniku czego zostało trzech członków bandy zabitych. W dalszym pościgu za bandą otoczyliśmy dom w gr. Straszydle gdzie znajdowała się banda, w wyniku czego wywiązała się walka. W walce tej został śmiertelnie ranny funkcjonariusz  WUBP w Rzeszowie Topolski Franciszek, który w drodze do szpitala zmarł. Niezależnie od tego, w walce wówczas dnia 2.3.1945 r. zginął drugi funkcj[onariusz] WUBP Kędzierski Albin oraz trzeci funkcj[onariusz] został ranny. Banda cała wraz z d-cą została zlikwidowana t.j. spłonęła w domu. Tymczasem według Ignacego Buryna […] Grupą UB dokonującą opisanego czynu dowodził por. Bojanowski, a oprócz niego rozpoznano następujących osobników: Teofil Paluch, Jakub Skaba, Stanisław Wilkus, Kawa i Kulbieda. Imion dwóch ostatnich nie znam, wszyscy pochodzili z Borku Nowego i Borku Starego.

Edward Wilkus, od 1944 roku w 1 Brygadzie AL im. Bartosza Głowackiego. Od listopada 1944 roku do marca 1946 roku wywiadowca Sekcji 2 WUBP w Rzeszowie. W 1981 roku z-ca nacz wydz. W. Pracę w organach bezpieczeństwa zakończył w stopniu pułkownika SB, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Józef Remion, od listopada 1944 r. do sierpnia 1945 r. funkcjonariusz Sekcji 4 WUBP w Rzeszowie. Brał udział w obławie przeprowadzonej przez UB w dn. 1.03.1945 r. w Straszydlu. W latach 1968-1970 naczelnik Wydziału III SB KWMO w Rzeszowie. Służbę zakończył w stopniu podpułkownika SB, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Zatrzymanego wówczas Jana Florczykiewicza „Lupina” po kilku miesiącach śledztwa skazano na karę śmierci i stracono w więzieniu na Zamku w Rzeszowie. Od tego czasu „Pancerny” planował likwidację grupy Bojanowskiego i jego informatorów. W oparciu o uzyskane dane wywiadowcze, w dniach 19 i 20 kwietnia zorganizował na nich zasadzkę na drodze z Tyczyna do Hermanowej. Tak opisał te wydarzenia Tadeusz Mroczka „Lew”, zeznając w trakcie prowadzonego przeciwko niemu w 1950 roku śledztwa: […] w kwietniu 1945 r. daty bliżej nie pamiętam, przyszedł Para Kazimierz /nie żyje/ z poleceniem od Witka ps. „Pancerny” abym wieczorem zabrał karabin i udał się do lasu w Hermanowej „Przylasek” na zbiórkę, gdzie miało się zebrać około 18 ludzi z AK, gdzie mieli urządzić zasadzkę na funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, którzy tamtędy mieli przejeżdżać. Wieczorem tegoż dnia kiedy otrzymałem polecenie przez Parę zabrałem karabin swój i udałem się na wskazane miejsce. […] Po drodze  wstąpiłem do Pary Kazimierza zam. w Hermanowej i tam zastałem już trzech lub czterech osobników z wojska z Rzeszowa, nazwiska ich brzmią: Golicki [Gulicki – dop. M.M.] Władysław, Pielacki [Bielecki – dop. M.M.] Stefan i Dziura Tadeusz z Chmielnika. Razem z nimi w/w udałem się na wyznaczone miejsce zbiórki. […] Na miejscu zbiórki, jak doszliśmy, to zastaliśmy już na tej zbiórce Witka ps. „Pancerny” jako komendanta tej całej wyprawy, Kuśnierz Teofila, Matułę Antoniego, Kopiec Franciszka, Jamróz Józefa, Domino Tadeusza, Hołoń Tadeusza, Żurad Stanisława, Pasterza Ignacego. Wszyscy byli uzbrojeni w różną broń, jak: automaty, pistolety, karabiny i Witek posiadał granat przeciwczołgowy. Na zbiórce Witek oświadczył, że funkc[jonariusze] bezp[ieczeństwa] mają jechać po Huchlę Leona, dlatego została wyznaczona zbiórka aby zrobić zasadzkę i funkc[jonariuszy], którzy pojadą zlikwidować. Witek jako komendant pozostawił nas t.j. poumieszczał na stanowiska i czekaliśmy do rana na tej zasadzce, ale funkc[jonariusze] tędy nie przejeżdżali i rano kiedy było już widno Witek Kuśnierzowi ze swoimi ludźmi kazał odejść do domu, a broń zachować w lesie. Ja, Para Kazimierz, Witek, Pielacki [Bielecki – op. M.M.] i Dziura zostaliśmy w lesie dlatego ażeby pilnować tej broni, którą tamci ludzie pozostawili. Z dalszych zeznań „Lwa” wynika, że dowodzący akcją „Pancerny” starał się zebrać w tym miejscu wszystką broń jaka była w posiadaniu Placówki. Spodziewał się zapewne dużych sił ze strony komunistycznej bezpieki i długotrwałej walki. Wydał m.in. rozkazy zarekwirowania broni jaką nielegalnie przetrzymywali u siebie niektórzy mieszkańcy Tyczyna i Hermanowej, m.in. u Władysława Ożyły w Hermanowej i u Andrzeja Jamroza w Tyczynie.

Charakterystyka funkcjonariusza UB Franciszka Topolskiego sporządzona przez Naczelnika Wydziału Personalnego WUBP w Rzeszowie z dn. 26.02.1948 r., kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Protokół wykonania Kary Śmierci na kpr. Janie Florczykiewiczu ps. „Lupin” z dn. 9.06.1945 r., kopia ze zbiorów Archiwum IPN

LIKWIDACJA JANA HABAJA I ANTONIEGO KCZORA W HERMANOWEJ

kpr. Stanisław Kosikowski „Skos”, żołnierz AK w oddziałach „Kmiecia” i „Pancernego” na terenie Placówki AK Tyczyn, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Następnego dnia partyzanci ponownie zebrali się w umówionym miejscu w „Przylasku”. Według zeznań Tadeusza Mroczki większość partyzantów uzbrojona była w karabiny, tylko Teofil Kuśnierz miał niemiecki karabin dziesięciostrzałowy a Franciszek Kopiec posiadał niemiecki automat MP. Tym razem „Pancerny” poinformował wszystkich o wyrokach śmierci wydanych na Jana Habaja i Antoniego Kaczora zamieszkałych w Hermanowej. Oto dalszy ciąg zeznań „Lwa”: […] Było to nad samym ranem. Po zebraniu się w lesie Witek tak samo jak poprzedniego dnia kazał Kuśnierzowi ze swoimi ludźmi odejść do domu, a broń zachować w lesie, co też Kuśnierz wykonał, zaznaczając Kuśnierzowi żeby na wieczór ze swoimi ludźmi znowu się stawił do lasu. Witek i reszta ludzi pozostała w lesie, a mnie wysłał z karteczką do wsi Lecka do Bieszczada Adama, u którego ukrywał się ps. „Kotwica”, nazwiska nie znam, który to „Kotwica” miał zabrać swoich ludzi około 14-tu i miał przyjść z nimi do Przylasku, po czym w nocy miał wykonać dwa wyroki śmierci na Habaja Jana zam[ieszkałego] Hermanowa i Kaczora Antoniego, również zam[ieszkałego] w Hermanowej oraz miał pobić Paśka Augustyna i Barana Józefa zam[ieszkałych] również w Hermanowej. Ja karteczkę zaniosłem i doręczyłem ps. „Kotwica” z Lecki i tam czekałem do wieczora i wieczorem zaprowadziłem „Kotwicę” z jego ludźmi uzbrojonymi w ręczną broń do lasu, tam gdzie przebywał Witek. W lesie zastałem już Kuśnierza z jego ludźmi. Po przybyciu na miejsce grupy „Kotwicy” i grupy „Kuśnierza”, Witek podzielił [je] w ten sposób, że grupa „Kotwicy” miała wykonać wyroki a grupa Kuśnierza miała obstawiać domy. Do grupy „Kotwicy” zostałem przydzielony ja i Para Kazimierz, którą to grupę podprowadziliśmy do tych ludzi, którzy mieli być zabici, a mianowicie do Habaja i Kaczora zam[ieszkałych] w Hermanowej. Po przybyciu do wsi „Kotwica” swoją grupę rozdzielił na dwie, jedną ja poprowadziłem do Habaja, a drugą grupę poprowadził pod Kaczora Para Kazimierz. Po podprowadzeniu pod dom „Kotwica” wszedł do mieszkania ze swoimi ludźmi, wykonał wyrok na Habaju Janie, zaś grupa z Hermanowej, którą dowodził Witek obstawiła dom, ja wówczas stałem pod domem Habaja. Do Kaczora domu też grupa „Kotwicy” weszła, lecz kto zastrzelił Kaczora, tego nie wiem, bo w mieszkaniu nie byłem. Dalej grupa Witka z Hermanowej ubezpieczała dom tzn. obstawiła, aby w tej robocie, to znaczy w morderstwach, nie przeszkodziła milicja, względnie Bezpieczeństwo. Po wykonaniu wyroku na dwóch w/w mężczyznach podprowadziłem tą samą grupę pod dom Paśka Augustyna, którego mieli pobić za to, że donosił o ruchach org[anizacji] AK. W chwili kiedy członkowie grupy „Kotwicy” wchodzili do mieszkania Paśka, to Paśko złapał siekierę i chciał się nią bronić. Wtenczas jeden z członków org[anizacji] AK grupy „Kotwica” strzelił do Paśka Andrzeja raniąc go. Paśko będąc ranny schronił się na strych domu w plewy. W międzyczasie grupa druga „Kotwicy”, która wykonała wyrok na Kaczorze i pobiła Barana Józefa, nadeszła pod dom Paśki i Para Kazimierz, który prowadził tę grupę pytał się czy już załatwili wszystko, wtedy któryś z członków, nie przypominam sobie który, powiedział, że został ranny, wtenczas Para powiedział, że jeżeli został ranny, to trzeba go dobić i „Kotwica” jeszcze z jednym członkiem grupy skoczyli na strych i w plewach dobili kilkoma strzałami Paśka Augustyna. Po zastrzeleniu Paśka Para dopiero zorientował się, że zastrzelili Paśka, na którego nie było rozkazu zastrzelić, tylko pobić, a w chwili gdy mu powiedziano, że jest ranny, to myślał, że ranny jest Habaj. Podczas wykonywania wyroku śmierci i chłosty na Baranie Józefie, członkowie tejże grupy również dokonali rabunku u tych pobitych i zabitych. Po wszystkim, cały oddział zebrał się w „Przylasku”. Tutaj „Pancerny” nakazał podzielić skonfiskowane przedmioty i rozejść się do domów razem z bronią. Pewne światło na okoliczności związane z likwidacją Habaja i Kaczora rzuca również treść doniesienia informatora UB o ps. „Gajowy” (Tadeusz Mroczka), który był wykorzystywany do rozpracowania tego środowiska od 1946 roku, i który bezpośrednio uczestniczył w tych wydarzeniach. Czytamy w nim m.in. […] Później Witek za jakiś czas mówił, że on domagał się wyroku na Habaja i Kaczora już dawno i dopiero się Rabczak zdecydował podpisać i zdał dowództwo placówki na Witka i przy podpisywaniu wyroku był prawdopodobnie Przytocki, Rabczak, Witek.

Pierwsza strona Protokołu przesłuchania Tadeusza Mroczki „Lwa” z 19.06.1950 r., kopia ze zbiorów Archiwum THR

Trudno zweryfikować te dane. Jeśli jednak doszło do wydania wyroku śmierci w obecności Mieczysława Przytockiego „Graba” i Jana Rabczaka „Dęba”, to musiało to się odbyć przed aresztowaniem „Dęba” w dniu16 września 1944 roku, a więc w okresie gdy do Rzeszowskiego Inspektoratu AK trafiały pierwsze wniosku o likwidację członków PPR. Być może sprawa ta była omawiana na zorganizowanym przez „Dęba” zebraniu dowódców plutonów na początku września 1944 roku, na którym przekazał on rozkazy Inspektora Cieplińskiego dotyczące likwidacji konfidentów. Zastanawiający jest jednak długi okres zwłoki w przeprowadzeniu tej likwidacji, która miała miejsce dopiero 21 kwietnia 1945 roku. Nie należy jednak wykluczyć, że rozkazy likwidacji w/w działaczy PPR mogły być wydane równie dobrze w okresie późniejszym przez dowództwo Podobwodu AK Rzeszów-Południe. Represje ze strony podziemia dotknęły także wielu innych członków PPR oraz osób wysługujących się nowej władzy. W czerwcu 1945 roku grupa Teofila Kuśnierza dokonała pobicia i konfiskaty mienia u Władysława Bukały w Kielnarowej oraz Leona Szeteli w Tyczynie. W tym samym czasie pobito Tadeusza Prędkiego i zarekwirowano dokumenty i rower będące własnością kontrolera mleczarni w Tyczynie. Powodem była prawdopodobnie jego duża nadgorliwość w ściąganiu kontyngentu.

OBŁAWA UB W HERMANOWEJ I BUDZIWOJU

Ludwik Bojanowski, kierownik Sekcji 2 Wydziału VII WUBP w Rzeszowie w latach 1945-1946, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Nieudana zasadzka na funkcjonariuszy UB musiała wzbudzić wiele wątpliwości u Pancernego. Uznał zapewne, że ktoś ostrzegł ubeków i z tego zapewne wynikała jego nagła decyzja o wykonaniu zaległych likwidacji na miejscowych działaczach PPR. Miał także powody powątpiewać w wiarygodność źródła, z którego pochodziła informacja o planach aresztowania „Jawora”. Zostało to jednak dość szybko zweryfikowane. Już bowiem dwa tygodnie potem, tj. 5 maja 1945 roku, do Budziwoja i Hermanowej udała się trzydziestoosobowa grupa operacyjna WUBP w Rzeszowie, którą dowodzili: oddelegowany do pracy w UB oficer Armii Czerwonej Aleksiej Biełozierow vel Tadeusz Wiśniewski oraz wspominany już wcześniej absolwent kursu NKWD w Kujbyszewie Ludwik Bojanowski. W sporządzonym po tej akcji raporcie Wiśniewski napisał m.in.: […] Zadanie moje polegało na ujęciu groźnych hersztów bandy akowskiej, jakimi są Huchla Leon i Wilk Józef [chodzi o sierż. Józefa Witka – dop. M.M.], którzy mieszkają na tzw. Przylasku, przynależącym do gromady Budziwuj. Osobnicy ci od dawna poszukiwani są przez władze bezpieczeństwa. Mimo zachowania wszelkich środków ostrożności, wykonanie planu nie zostało uwieńczone skutkiem, gdyż udając się na wskazane punkty, nie zastaliśmy żadnego z nich, i jak twierdzi córka Huchli oraz osoby postronne, Huchli Leona nikt nie widział już blisko od dwóch miesięcy pod Przylaskiem. Żona, córka i dzieci Wilka Józefa na pytane, gdzie jest ojciec, odpowiedziały, że Wilk wyszedł wczoraj rano [fragment nieczytelny – dop. M.M.], tj. 4 maja, z domu i miał wrócić tego samego dnia (pytania były zadawane w izolacji, tak że wykluczone jest uzgadnianie wyżej wymienionej odpowiedzi). Wobec takiego stanu rzeczy rewizji u Wilka Józefa nie przeprowadziłem, ażeby nie dać poszlak, że jest przez władze bezpieczeństwa poszukiwany, gdyż cel przeszukania domu stanowiło jedynie odnalezienie rzekomo ukrywającego się Huchli. Z raportu tego wynika, że WUBP w Rzeszowie posiadał fałszywe dane dot. „Pancernego” i istnieje duże prawdopodobieństwo że tego dnia w Hermanowej funkcjonariusze UB byli u całkiem innej osoby. Poszukując „Jawora” przeprowadzono wówczas rewizje m.in. u Wiktorii Huchli, Bronisława Borowca, Łukasza Głodowskiego i Genowefy Moskwy w Hermanowej.

Pismo Powiatowej Rady Narodowej w Pińczowie z dn. 19.04.1951 r. w sprawie Tadeusza Śladkowskiego, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

ZAMACH NA TADEUSZA ŚLADKOWSKIEGO KOMENDANTA POSTERUNKU MO W TYCZYNIE

Tadeusz Śladkowski, od 1.06.1945 r. p.o. Komendanta Posterunku MO w Tyczynie. 17.06.1945 r. został zlikwidowany w Kielnarowej przez oddział Straży DSZ pod dowództwem sierż. Józefa Witka „Pancernego”, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Coraz częstsze akcje UB przeciwko zgrupowaniu „Pancernego” nie wzbudzały dotychczas zbytniego entuzjazmu wśród funkcjonariuszy z Posterunku MO w Tyczynie, którzy w sporej części byli zżyci z miejscowym społeczeństwem. Było to zasługą ówczesnego komendanta st. sierż. Józefa Furmana „Bartka”, który w okresie okupacji niemieckiej służył w tzw. granatowej policji, a jednocześnie współpracował z podziemiem, dowodząc jednym z plutonów AK. Po wejściu sowietów został pierwszym Komendantem Posterunku MO w Tyczynie. Sytuacja ta zmieniła się na początku czerwca 1945 roku, po objęciu tego stanowiska przez sierż. Tadeusza Śladkowskiego, zdeklarowanego komunisty, członka PPR i byłego partyzanta 1 Brygady Armii Ludowej im. Bartosza Głowackiego, spośród której rekrutowała się duża część kadry rzeszowskiego UB. Odznaczał się on dużą gorliwością w tropieniu żołnierzy podziemia i stanowił realne zagrożenie dla struktur miejscowej konspiracji. Dowództwo miejscowego podziemia postanowiło go zlikwidować. Decyzja w tej sprawie musiała niewątpliwie zapaść na dość wysokim szczeblu miejscowych struktur DSZ. Realizację tego zadania powierzono bowiem „Pancernemu”, który zdecydował się dowodzić osobiście tą akcją. Przy odpowiednim wykorzystaniu swoich informatorów w miejscowej milicji, zorganizowanie zasadzki nie stanowiło dla niego większego problemu. Pierwsza okazja nadarzyła się już dwa tygodnie po objęciu przez Śladkowskiego nowego urzędu. 17 czerwca 1945 roku udał się on w obstawie kilku milicjantów do Borku Starego celem zatrzymania sierż. Józefa Muriasa „Wełny”, żołnierza dywersji z patrolu Jana Filipa „Lwa”, który był podejrzany o udział w dokonanym kilka dni wcześniej napadzie rabunkowym na dom Władysława Brody w Borku Starym. „Wełna” potwierdził to w swym późniejszym oświadczeniu z okresu amnestii pisząc m.in., że: […] W lipcu [pomyłka w dacie – dop. M.M.] 1945 r. przyszła do mnie milicja z Posterunku MO Tyczyn i chcieli mnie aresztować, ale mnie w domu nie zastali, byłem w polu, darłem oset z pszenicy. Kiedy milicja wracała ode mnie do Tyczyna, po drodze został zastrzelony Komendant Posterunku MO Tyczyn i ponownie podejrzenie było rzucone na mnie i na drugi dzień przyjechało WKMO [prawdopodobnie chodzi o Wojewódzką Komendę Milicji Obywatelskiej – dop. M.M.] Rzeszów mnie aresztować i ponownie mnie w domu nie zastali, byłem u sąsiada Pękali Jana. Po upływie dwóch miesięcy ponownie przyszła milicja z Tyczyna mnie aresztować, gdzie w mieszkaniu mnie nie zastali, siedziałem ok. 30 metrów od domu.

sierż. Józef Murias „Wełna”, żołnierz patrolu dywersyjnego plut. Edmunda Gawła „Makara” w Placówce AK Hyżne oraz oddziału Straży DSZ i WiN Jana Filipa „Lwa” w Borku Starym, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Niewątpliwie powracający tego dnia z Borku Starego do Tyczyna Śladkowski nie miał powodu do zadowolenia. Zmarnował bowiem cały dzień, nie osiągnąwszy założonego celu. Dlatego gdy na drodze pomiędzy Borkiem Starym a Kielnarową ujrzał grupę podejrzanych osobników, postanowił zrekompensować sobie dotychczasowe niepowodzenia, zatrzymując ich jako podejrzanych. Nie spodziewał się zapewne, że natrafi na elitarną, dobrze uzbrojoną grupę dywersyjną podziemia pod dowództwem „Pancernego”, która czekała właśnie na niego. Dalszy przebieg wypadków znamy m.in. ze szczegółowej relacji Piotra Wąsacza, jednego z funkcjonariuszy MO, którzy uczestniczyli w tym wydarzeniu. W dniu 24 maja 1946 roku złożył następujące zeznanie: […] Pewnego dnia udaliśmy się z naszym komendantem Śladkowskim (imienia nie pamiętam) w stopniu sierżanta, Bartoszkiem Kasprem, Fryzem Mieczysławem, Pucem Józefem, Kurcek Tadeuszem i Dziurą Edwardem do grom[ad] Borek i Kielnarowa za bronią i podejrzanymi o bandytyzm osobnikami. W drodze powrotnej wzięliśmy sobie furmankę, którą powoził Mitał Piotr z Borku Starego. Na przestrzeni między Borkiem Starym a Kielnarową przejeżdżaliśmy przez mały mostek, od którego rozchodził się rów w prawo i lewo. W owym rowie, jadąc w Kierunku Tyczyna po lewej stronie, zauważyliśmy około siedmiu osobników uzbrojonych w automaty. Trzech z nich było wysuniętych najbliżej drogi, dwóch było z automatami a jeden z pistoletem. Komendant Śladkowski zauważył to, zaraz krzyknął na furmana aby stał, przy czym odbezpieczył swój automat i skoczył z wozu i w tym momencie padły strzały w kierunku naszym. My zaraz też pozeskakiwaliśmy z wozu do rowów i jakiś czas ostrzeliwaliśmy się. Furman zaraz zawrócił i odjechał do swojego domu. Zauważyliśmy zaraz, że nasz komendant jest ciężko ranny albo zabity bo zaraz po pierwszych strzałach został leżeć bezwładnie na drodze. Trzej osobnicy co byli najbliżej szosy, było dwóch uzbrojonych w automaty, a trzeci około dziesięć metrów za pierwszymi dwoma stał z pistoletem i strzelał w naszym kierunku. Był on dość wysoki i tęgi, czarne włosy i czarne ubranie, spodnie długie oraz czarny beret albo czapkę. Ja zacząłem strzelać pod mostek do napastników, którzy na skutek tego się cofnęli i zaszli nas od przodu, tzn. od strony Tyczyna i znowu nas zaatakowali ogniem automatowym. […] Musieliśmy się znowu cofnąć w kierunku Borku Starego zostawiając komendanta z przestrzeloną głową i zaraz kontynuowaliśmy marsz przez pole do Tyczyna. Jeden z naszych zdołał jeszcze zabrać od komendanta automat. Podczas pierwszych strzałów ja zostałem ranny w kostkę. Walcząc z bandytami byliśmy tylko w czterech, bo dwóch, a to: Bartoszek Kasper i Kurcek Tadeusz, po pierwszych strzałach udali się do Tyczyna po pomoc do kwaterującej tam 9 Dywizji [chodzi o pododdział 9 Dywizji Piechoty Wojska Polskiego wykorzystywany do walki z polskim i ukraińskim podziemiem zbrojnym – dop. M.M.]. Wysłane wojsko nie zastało nikogo, a tylko przywiozło nieprzytomnego komendanta Śladkowskiego z przestrzeloną głową, który zmarł mi na kolanach w drodze do szpitala w odległości 2 kilometrów od Tyczyna. Trzech nieznanych bandytów po twarzy obecnie nie mógłbym poznać choćby z tego powodu, że jest dość długi czas temu.

Fragment Protokołu przesłuchania sierż. Józefa Witka przez funkcjonariusza PUBP w Rzeszowie Józefa Chmiela w dn. 10.04.1946 r., kopia ze zbiorów Archiwum IPN

„Pancerny” przyznał się do udziału w zamachu na Śladkowskiego w trakcie przesłuchania w PUBP w Rzeszowie w dniu 10 kwietnia 1946 roku.  Za prymitywny charakter zapisu tego zeznania odpowiada zapewne piszący w pośpiechu protokolant UB, co jednak nie umniejsz jego wartości historycznej. Czytamy w nim m.in.: […] Ja się przyznaję do winy dobrowolnie, że brałem udział w zastrzeleniu komendanta milicji w Tyczynie. Komendant przejeżdżał drogą przez Kielnarową w 1945 r. w czerwcu. Gdy komendant przejeżdżał drogą przez Kielnarową myśmy tam przechodzili i ze mną był Para Kazimierz z Hermanowej i przechodził również Stefan nazwisko nieznane, on był wysiedlony ze wschodu, mieszkał u Mroczki Tadeusza na Czerwonkach, my przechodzili w trzech. Gdy my przechodzili przez Kielnarową, a komendant jechał z 3-ema milicjantami i oni nas chcieli zatrzymać i w tym czasie powstała bójka, milicja strzelała do nas, a my strzelali do nich i w czasie został zabity komendant milicji. Uzbrojeni byli my, ja miałem pistolet TT, a Para miał [fragment nieczytelny] i Stefan miał i my po dokonaniu bójki my się rozproszyli i każdy [w] w swoją stronę. Udany zamach na Śladkowskiego powodował gwałtowną reakcję organów bezpieczeństwa, które rozpoczęły regularne obławy na żołnierzy podziemia w okolicznych miejscowościach. Zatrzymano wówczas kilku z nich. W lipcu 1945 roku udało się ubekom zaskoczyć Tadeusza Mroczkę „Lwa” w jego domu w Hermanowej. W czasie rewizji odnaleziono u niego karabin niemiecki systemu „Mauser”. Po kilku miesiącach pobytu w areszcie zachorował on jednak na tyfus i przeniesiono go do szpitala miejskiego w Rzeszowie, skąd po kilku tygodniach udało mu się uciec. Nawiązał kontakt z podlegającą „Pancernemu” grupą Jana Filipa „Lwa” z Borku Starego, który objął dowództwo miejscowej kompanii DSZ po poruczniku Władysławie Czetwertyńskim „Kmicie”.

Zanonimizowana przez redakcję THR notatka z rozmowy przeprowadzonej w dn. 11.09.1979 r. z jednym z funkcjonariuszy MO, którzy byli świadkami zamachu na Komendanta Posterunku MO w Tyczynie Tadeusza Śladkowskiego, kopia z zbiorów Archiwum IPN

ORGANIZACJA KOŁA WiN W TYCZYNIE

Por. Stanisław Jakubczyk „Chrobry”, „Liberator”. W latach 1944-1945 zastępca komandanta Obwodu AK Rzeszów-Południe, fot. ze zbiorów Archiwum THR

We wrześniu 1945 roku „Pancerny” rozpoczął organizację miejscowej siatki nowopowstałej organizacji „Wolność i Niezawisłość” (WiN). Jednak był już dawno spalony. Komunistyczne organa bezpieczeństwa wiedziały bowiem dużo o jego podziemnej działalności. Dlatego ze względów bezpieczeństwa, w październiku 1945 roku sierż. Józef Witek został przeniesiony przez swoich przełożonych z WiN-u na teren tzw. ziem odzyskanych. Na polecenie Inspektora Inspektoratu DSZ Rzeszów mjr. Adama Lazarowicza „Klamry”, przerzutem jego oraz innych „spalonych” żołnierzy podziemia na tereny Śląska kierował por. Stanisław Jakóbczyk „Chrobry”, Zastępca Dowódcy Podobwodu DSZ Rzeszów-Południe, któremu bezpośrednio podlegał „Pancerny”. Nie widomo czy sierż. Józefowi Witkowi udało się zakończyć organizację Koła WiN w Tyczynie i jakie pełnił w nim funkcje. Według późniejszych zeznań plut. Władysława Cyrana „Pawała”, byłego dowódcy plutonu AK w Chmielniku, to właśnie jemu „Pancerny” miał przekazać kierownictwo Koła WiN w Tyczynie oraz zadanie zorganizowania miejscowej siatki wywiadowczej. Do pomocy miał mu wskazać Teofila Kuśnierza „Kota”, który objął dowodzenie nad oddziałem dyspozycyjnym „Pancernego”, który od tej chwili nosił nazwę Straży. Cyran posiadał duże doświadczenie wojskowe. Już przed wojną odbył służbę wojskową w 12 pułku piechoty we Lwowie oraz ukończył kurs podchorążych rezerwy w stopniu plutonowego. W 1936 roku ukończył Państwowe Seminarium Nauczycielskie w Rzeszowie. W okresie okupacji prowadził kursy tajnego nauczania. W 1943 roku został zwerbowany do AK przez por. Władysława Czetwertyńskiego „Kmitę”, dowódcę Plutonu AK w Borku Starym. Od marca 1944 roku dowodził Plutonem AK w Chmielniku. Po wejściu sowietów pracował jako nauczyciel w szkole powszechnej w Tyczynie. Z zeznań Cyrana, występującego odtąd pod pseudonimem „Ostrowski” wynika, że nie był nastawiony zbyt entuzjastycznie. Od jesieni 1945 roku pracował już bowiem jako wizytator ds. młodzieżowych w Okręgowej Dyrekcji Szkolnictwa Zawodowego. Jednocześnie wstąpił do PPR i zaczął odgrywać „szczerego demokratę”. Nie widomo jakie postępy poczynił „Ostrowski” w organizacji siatki WiN. W jednym z doniesień informatora UB i SB o pseudonimie „Gajowy”, pod którym występował Tadeusz Mroczka, zachował się zapis o tym, że plut. Jan Filip „Lew” utrzymywał „ścisłe kontakty z nauczycielem z Kielnarowej, który występował pod ps. Paweł.” Może to wskazywać na to, że przez pewien okres czasu plut. Cyran koordynował działania podległych mu oddziałów Straży. Nie miał na to zresztą zbyt wiele czasu. Zbyt dużo osób kojarzyło go bowiem ze służbą w AK. Już 6 lutego 1946 roku został zatrzymany przez funkcjonariuszy WUBP w Rzeszowie pod zarzutem zatajenia przynależności do AK i udziału w morderstwie. Złożył obszerne zeznania obciążające sierż. Józefa Witka oraz wskazał Teofila Kuśnierza „Kota” jako człowieka, którego wyjeżdżający sierż. Witek wyznaczył do kontaktu. 4 maja 1946 roku został zwerbowany do współpracy w charakterze informatora przez funkcjonariusza Sekcji 2 Wydziału V WUBP w Rzeszowie Władysława Sępa pod pseudonimem „Limba” i zwolniony z aresztu „z powodu braku dowodów winy.” W latach 1952-1955 współpracował z organami bezpieczeństwa pod pseudonimem „Czarny”. W aktach brakuje jednak wiadomości na temat pierwszego okres współpracy, kiedy to utrzymywał kontakty z oddziałem „Lwa”. W drugim okresie przekazywał informacje, które zostały ocenione jako nie mające żadnej wartości operacyjnej i bezpieka szybko zrezygnowała z jego usług. Nie ma również żadnych przesłanek, które pozwoliłyby stwierdzić, że przyczynił się do późniejszego zatrzymania „Pancernego”.

Odpis Protokołu przesłuchania w dn. 6.02.1946 r. Władysława Cyrana „Pawła” przez oficera śledczego WUBP w Rzeszowie Floriana Mederera, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

ODDZIAŁ STRAŻY TEOFILA KUŚNIERZA „KOTA”

Stanisław Słonina, ur. w 1923 r. w Górnie pow. Kolbuszowa, od 21 III 1946 r. do 1 IX 1947 r. p.o. Kierownika PUBP w Rzeszowie, fot. ze zbiorów Archiwum IPN

Po wyjeździe „Pancernego” w październiku 1945 roku dowództwo nad oddziałem Straży w Hermanowej przejął Teofil Kuśnierz „Kot”. W jego skład wchodzili m.in.: Tadeusz Domino, Tadeusz Hałoń „Wilk”, Stanisław Żurad „Pniak”, Stanisław Wójcik, Wojciech Kalandyk, Józef Jamróz, Antoni Matuła, Franciszek Kopiec „Tapir” i Stanisław Krzysztoń „Budzik”. Oddział dysponował magazynem broni, który znajdował się u Wojciecha Kalandyka, a od kwietnia 1946 roku w zabudowaniach Jana Sroki „Niedotykalskiego” w Hermanowej. Według późniejszych zeznań Sroki, znajdowało się w nim 12 karabinów, 12 pistoletów maszynowych, 15 granatów i 1000 sztuk amunicji. 16 stycznia 1946 roku grupa Kuśnierza zlikwidowała Władysława Ożyłę, miejscowego aktywistę PPR, którego już wcześniej ostrzegano, m.in. 8 stycznia na jego drzwiach zawieszono kartkę o następującej treści: Ożyło Władysław za branie udziału w PPR, za donoszenie na milicję, śmierci nie ujdzie. Od tego czasu organa bezpieczeństwa rozpoczęły bardziej intensywne działania przeciwko patrolowi Straży „Kota”. Na początku marca 1946 roku ubecy zatrzymali w Hermanowej Antoniego Matułę. Powiadomiony o tym Teofil Kuśnierz zarządził jego natychmiastowe odbicie  z konwoju UB. W swoich późniejszych zeznaniach Jan Sroka potwierdził, że […] w dniu aresztowania Matuły Antoniego i Stybaka Jana […] przybył do mego domu Kuśnierz Teofil wspólnie z Hałoniem Tadeuszem zam. Hermanowa, zabrali 6 karabinów ode mnie z kryjówki z domu i amunicję i Kuśnierz wydał rozkaz Hałoniowi rozdać broń chłopakom, każdy co ma niech bierze i natychmiast zaskoczyć bezpieczeństwo i odbić Matułę i Stybaka, amunicję wystrzelać do cna, a ja tam zaraz przybędę. Kuśnierz podał mi rękę, powiedział mi do widzenia, może da Bóg jeszcze wrócę. Tego samego dnia Kuśnierz powrócił do mego domu wieczorem i oświadczył mi, że za nic im się nie udało z tego powodu, że się spóźnili, gdyż bezp[ieczeństwo] wcześniej odjechało. Następnego dnia broń do mego domu do meliny z powrotem członkowie przynieśli.

Plan przedsięwzięć operacyjnych, których celem miało być zwerbowanie Zdzisława Kuśnierza „Kota” na agenta UB, sporządzony przez Kierownika Sekcji 2 Wydz. III WUBP w Rzeszowie Bronisława Kruczka w 1946 roku, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Przesłuchania i torturowanie zatrzymanych przyniosło szybkie efekty. Kilka dni potem funkcjonariusze UB osaczyli „Kota” w jego domu w Hermanowej. W ostatniej chwili udało mu się jednak uciec, wyskakując przez okno. Wydaje się , że od tego czasu Teofil Kuśnierz próbował wyplątać się jakoś z trudnej sytuacji w jakiej się znalazł, szukając kontaktu z UB. Wykorzystał do tego celu posiadane znajomości wśród lokalnych elit komunistycznej władzy. O podejmowaniu przez niego takich prób może świadczyć fakt, że już w kwietniu 1946 roku przekazał on do WUBP w Rzeszowie kilka sztuk broni za pośrednictwem Marii Kotula z Tyczyna, żony znanego adwokata. Kotulowa miała pełnić rolę pośrednika w kontaktach Kuśnierza z szefem WUBP w Rzeszowie Tomaszem Wiśniewskim, który pochodził z pobliskich Siedlisk i mógł znać Kuśnierza osobiście. Potwierdził to potem w swoich późniejszych zeznaniach sam Kuśnierz, twierdząc m.in., że […] W miesiącu kwietniu 1946 r. 3 automaty, jeden karabin 10-cio strzałowy, 2 karabiny ręczne oddałem Kotulowej, żonie po adwokacie w Tyczynie, która tą broń oddała kpt. Wiśniewskiemu, który był w tym czasie szefem WUBP w Rzeszowie. Początkiem maja 1946 r. odwiozłem furmanką do Rzeszowa 3 karabiny ręczne, które zdałem kpt. Wiśniewskiemu, pokwitowania nie otrzymałem […]. W miesiącu grudniu 1946 r. te 2 karabiny zostały mi podrzucone na boisko. Karabiny te w miesiącu styczniu 1947 r. oddałem na posterunek w Tyczynie na ręce Chmiela Józefa, funkc[jonariusza] z UB z Rzeszowa [Chodzi o Józefa Chmiela, referenta PUBP w Rzeszowie – dop. M.M.]. 12 karabinów, gdzieś porą letnią 1946 r. oddałem funkc[jonariuszowi] z UB, który przyszedł do mnie do domu, imię jego Kazimierz [Chodzi prawdopodobnie o Kazimierza Witka, oficera śledczego PUBP w Rzeszowie – dop. M. M.].

Wniosek z dn. 30.10.1946 r. Kierownika Sekcji 2 Wydziału III WUBP w Rzeszowie Bronisława Kruczka o zgodę na zwerbowanie Zdzisława Kuśnierza „Kota” na agenta UB, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

O nieformalnych kontaktach Teofila Kuśnierza z funkcjonariuszami UB świadczą także jego późniejsze zeznania, które chociażby ze względu na możliwość ich łatwej weryfikacji, wydają się dość prawdopodobne. Podczas przesłuchania w dniu 9 czerwca 1951 roku stwierdził m.in., że […] W 1946 roku został zabrany mi pistolet kaliber 7 mm przez funkcjonariuszy UB. Pistolet ten miał być zaliczono do broni co oddałem do szefa WUBP w Rzeszowie Wiśniewskiego Tomasza. Powyższa broń to była osób, od których zbierałem w tym celu w 1945 roku by oddawać na UB co też uczyniłem oddając w 1946 roku w miesiącu kwietniu […]. Za przekazaną broń żadnego pokwitowania nie dostałem. W 1946 roku oficer bezpieczeństwa powiatowego Słonina [Stanisław Słonina, w latach 1946-1949 Szef PUBP w Rzeszowie – dop. M.M.] zaproponował mi bym współpracował z UB, na co ja się zgodziłem. W swej współpracy z bezpieczeństwem dostarczałem broń, którą ludzie pochowali, gdyż oni mówili mi, a szczególnie Słonina, że nie będą nikogo aresztować. W 1947 roku pod dom mój podrzucił mi ktoś dwa karabiny niemieckie […], co zgłosiłem do Szefa PUBP Słoniny […], na co wymieniony powiedział chodzić z nimi i strzelać kilka razy by Mroczek, Murias i inni, których miałem wyśledzić na zlecenie PUBP, co też ja uczyniłem, chodziłem i strzelałem. Karabiny te miałem do 1947 r. miesiąca lutego, a następnie zabrał je funkcjonariusz PUBP Chmiel, który będąc świadkiem oświadczył, że wie o tym, że broń oddawałem. Ostatni fragment tych zeznań, choć spisany w mało zrozumiały sposób, nasuwa przypuszczenia, że w celu ujęcie „Lwa” i „Wełny” chor. Słonina mógł posłużyć się prowokacją, wykorzystując do tego Kuśnierza. Nieco inaczej przedstawił tę sytuację w sowim meldunku z dnia 26 lipca 1946 roku Naczelnik Wydziału III WUBP w Rzeszowie Stanisław Dzyndra, który meldował, że […] Kuśnierz Teofil zgłosił się do z-cy szefa PUBP Rzeszów Sobiłły i zdał 3 kbk. Sobiłło w porozumieniu z Szefem WUBP Rzeszów kpt. Wiśniewskim postanowił go nie aresztować. Sobiłło mówił, że przez niego rozpracuje się całą bandę, która znajduje się na terenie Hermanowej. Kuśnierz Teofil swojej tajemniczej działalności nie zestawił ani też nie poszedł na współpracę z UB, gdyż po wypuszczeniu go z Urzędu Powiatowego Rzeszów nadal postanowił się ukrywać. Nas powiadomiono o tym dopiero po wypuszczeniu go do domu. „Kot” zdecydował się ukrywać, prawdopodobnie z obawy przed odpowiedzialnością karną za swoją działalność. W tym czasie odbywały się bowiem liczne aresztowania wśród jego byłych podwładnych, a 14 lipca 1946 roku funkcjonariusze UB zastrzelili w Borku Starym Jana Filipa „Lwa”.

ppor. Bronisław Kruczek, ur. w 1915 r. w Zwięczycy, w 1946 roku Kierownik Sekcji 2 Wydziału III WUBP w Rzeszowie, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Jednak duże korzyści jakie przyniosła organom bezpieczeństwa wcześniejsza, nieformalna współpraca z Kuśnierzem, zwróciły na niego uwagę funkcjonariuszy Sekcji 2 Wydziału III WUBP w Rzeszowie odpowiedzialnych za rozpracowanie i zwalczanie organizacji WiN. Już wcześniej udało im się bowiem rozpracować i rozbić m.in. grupy Bronisława Stęgi „Kolejarza”, Hieronima Bednarskiego „Nawróconego”, Franciszka Rajmana „Bicza” i Jana Szeli „Kluczyka”. Sporządzając raport dekadowy za okres od 5 do 10 września 1946 roku,  Kierownik tej sekcji por. Bronisław Kruczek napisał: […] sprawa rozpracowania Kuśnierza Teofila zamieszkałego w Hermanowej, pow. Rzeszów: dotychczas nie rozpracowano, ponieważ Kuśnierz Teofil wraz ze swoimi wspólnikami jest w bandzie i ukrywa się, tak że trudno jest obecnie nastawić agenta do rozpracowania tej grupy, a ująć jest trudno, ponieważ nie przebywa w domu. Z dokumentów UB wynika, że por. Kruczkowi i jego ludziom wystarczył tylko jeden miesiąc od wspomnianego meldunku, aby rozpracować „Kota”. Już 10 października 1946 roku Teofil Kuśnierz został przez Kruczka zwerbowany do współpracy z UB. Werbunek odbył się w domu Kuśnierza w Hermanowej. Tam też zostało sporządzone zobowiązanie do współpracy. Odtąd pod pseudonimem „Krakus” miał on rozpracowywać środowisko ukrywających się byłych żołnierzy AK m.in. strz. Tadeusza Mroczki „Lwa” i sierż. Józefa Muriasa „Wełny”. O prawdziwych celach werbunku Kruczek zameldował w raporcie sporządzonym tego samego dnia, w którym czytamy: […] Ja kierownik S II Wydz. III Woj. Urzędu Bezp. Publ. W Rzeszowie Kruczek Bronisław prowadząc sprawę agenturalnego opracowania krypt. [Tutaj fragment wykropkowany. Chodzi prawdopodobnie o sprawę krypt. „Mali” dot. rozpracowania b. żołnierzy AK z Hermanowej – dop. M.M.] doszedłem do wniosku, że działalność org. WiN zna dobrze Kuśnierz Teofil zam[ieszkały] Hermanowa pow. Rzeszów. Wszelkie rabunki i morderstwa, które były dokonywane na tamtejszym terenie na czł[onkach] PPR i na ludziach współpracujących z Rzeszowem jest dobrze zapoznany z nimi Kuśnierz Teofil ponieważ on sam brał [w nich] udział. Kuśnierz Teofil od dłuższego czasu ukrywa się przed władzami Bezp[ieczeństwa], a pozostaje w ciągłym kontakcie z grupą pod dowództwem Murjasa, która dokonuje w dalszym ciągu napady terrorystyczne na człon[ków] PPR i funkc[jonariuszy]UB. […] Kuśnierz Teofil należał do AK, później przeszedł do dalszej konspiracji WiN, gdzie w dalszym ciągu utrzymuje kontakt z organizacją i zna dobrze i wie gdzie się przechowuje grupa terrorystyczna Muriasa.

Raport o dokonany werbunku Zdzisława Kuśnierza „Kota” na agenta UB, sporządzony przez Kierownika Sekcji 2 WUBP w Rzeszowie Bronisława Kruczka 10.10.1946 roku, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Pomimo dużych oczekiwań Kruczka, współpraca „Kota” z UB nie przyniosła jednak spodziewanych efektów, gdyż od wielu miesięcy ludność z okolic Tyczyna i Hermanowej wiedziała o kontaktach Kuśnierza z bezpieką i o tym, że zebraną po domach broń odwozi on systematycznie do PUBP w Rzeszowie. Mogą o tym świadczyć krótkie wzmianki zamieszczone w kolejnych raportach sporządzonych przez Kruczka w dniach 10 i 20 listopada 1946 roku oraz 19 lutego 1947 roku, w których czytamy: […] W dekadzie sprawozdawczej otrzymano jedno doniesienie od agenta „Krakusa” który dopiero został zawerbowany i nic ważnego nie podaje. Zapodał, że obecnie żadna organizacja na tutejszym terenie nie istnieje. „Krakus” do obecnego czasu ukrywał się przed Władzami Bezpieczeństwa, ponieważ był  tej grupie, która od dłuższego czasu ukrywała się, ponieważ byli w bandzie AK. Obecnie ma za zadanie opracować daną grupę. […] Otrzymano doniesienie od agenta „Krakusa”, że palcówka ta [Placówka w Tyczynie – dop. M.M.] została rozwiązana a obecnie ludzie, którzy nie wyjechali na zachód, tylko pozostali na tamtejszym terenie, żadnego kontaktu z organizacją nie mają i o ile terroryzują ludzi współpracujących z rządem obecnym, to robią to tylko na swoją rękę, a nie z czyjegoś rozkazu. W związku z otrzymaniem doniesienia od agenta „Krakusa”  zawerbowano jeszcze 1 agenta, który jednocześnie ukrywał się wspólnie z poszukiwanymi osobami przez nasz Urząd. Agent ten dostał za zadanie rozpracować tych ludzi, którzy obecnie pracują w konspiracji i ustalić z kim się kontaktują.

Zobowiązanie do współpracy z UB napisane własnoręcznie przez Tadeusza Mroczkę „Lwa” w 1946 roku, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Agentem wymienionym w raporcie miał być prawdopodobnie Tadeusz Mroczka „Lew”, do którego udało się dotrzeć Kruczkowi w tym samym czasie gdy werbował do współpracy „Kota”. Zadaniem Mroczki, który otrzymał pseudonim „Gajowy” było, podobnie jak w przypadku Teofila Kuśnierza, zbieranie informacji o ukrywających się byłych żołnierzach AK. Była to standardowa działalność operacyjna bezpieki. Dwóch działających na tym samym odcinku i nie wiedzących o sobie agentów, przekazywało bowiem informacje, które łatwo było weryfikować. W ten sposób bezpieka mogła konfrontować ze sobą informacje przekazywane zarówno przez „Krakusa”, jak i „Gajowego”. Te działania bezpieki nie przyniosły jednak spodziewanych rezultatów. Sierż. Józef Murias „Wełna” pozostawał nieuchwytny aż do czasu ogłoszenia amnestii 22 lutego 1947 roku. Następnego dna, tj. 23 lutego ujawnił się razem z Tadeuszem Mroczką przed Komisją Amnestyjną przy PUBP w Rzeszowie. W kwietniu 1947 roku ujawnił się również Teofil Kuśnierz, zdając kilka sztuk broni i licząc na to, że uniknie odpowiedzialności za swą niepodległościową działalność. Jednak nieco się przeliczył.

Władysław Witek, ur. w 1927 r. w Racławówce, w latach 1946-1947 Referent III Referatu PUBP w Rzeszowie fot. ze zbiorów Archiwum THR

Jeszcze w 1947 roku w Sekcji 2 Wydziału III WUBP w Rzeszowie założono sprawę agenturalnego opracowania krypt. „Burza”, której celem było m.in. rozpracowanie środowiska byłych żołnierzy AK z terenu Tyczyna, Budziwoja i Hermanowej, którzy nie ujawnili się podczas amnestii. W sprawie tej wykorzystywano również agenta „Gajowego”, którego tym razem prowadził Referent III Referatu PUBP w Rzeszowie Władysław Witek. Pod listą 30 poszukiwanych osób zanotowano: […] Ww. tworzyli grupy dywersyjne w 1945 r. na terenie gminy Tyczyn, pow. Rzeszów, dokonując szeregu napadów z bronią w ręku na osoby cywilne, jak również i na spółdzielnie, oraz dokonali szeregu morderstw na osobach współpracujących z Rządem obecnym. Sprawę „Burza” rozpracowuje agent ps. „Uczeń”, agent ps. „Szyszka” i agent ps. „Kret” (zawerbowani wszyscy ze środowiska). Do sprawy „Burza” w planie jest: ujawnić przynależność organizacyjną po rozwiązaniu AK w 1945 r., gdzie zamelinowana jest broń, miejsce magazynu i kto ją zmagazynował oraz z kim utrzymują kontakty. Działania te przyniosły spodziewane efekty. 11 listopada 1949 roku Teofil Kuśnierz został zatrzymany przez funkcjonariuszy PUBP pod zarzutem m.in. udziału w zabójstwie. Tego samego dnia zatrzymano również innych żołnierzy z oddziału „Pancernego” i „Kota”: Stanisława Żurada „Pniaka”, Tadeusza Domino, Tadeusza Hałonia „Wilka”, Józefa Jamroza i Wojciecha Kalandyka. Prowadzone w tej sprawie śledztwo przyniosło kolejne zatrzymania: Antoniego Matuły w dniu 7 maja 1950 roku i Franciszka Kopca dnia 25 kwietnia 1950 roku. Sprawę aresztowanego w dniu 24 maja 1950 roku Tadeusza Mroczki wydzielono do osobnego postępowania z uwagi na zarzut dotyczące likwidacji Władysława Ożyły. Wyrokiem WSR w Rzeszowie Mroczka skazany został na 5 lat więzienia. Na mocy wyroku Wojskowego Sądu Rejonowego w Rzeszowie z dnia 24 sierpnia 1950 roku Teofil Kuśnierz został skazany na podwójną karę śmierci, zamienioną na mocy ustawy o amnestii z dnia 22 lutego 1947 roku na 15 lat więzienia, utratę praw publicznych i obywatelskich praw honorowych na zawsze oraz przepadek całego mienia na rzecz skarbu państwa. Z więzienia wyszedł w okresie tzw. odwilży 1956 roku i osiedlił się na Górnym Śląsku.

Fragment Protokołu z dn. 23.02.1947 r. Komisji ds. Amnestii działającej przy PUBP w Rzeszowie z listą ujawnionych, na której widnieją nazwiska strz. Tadeusza Mroczki „Lwa” i kpr. Zdzisława Kuśnierza „Kota”, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

ODDZIAŁ STRAŻY JANA FILIPA „LWA” I ŚLEDZTWO W SPRAWIE JEGO ŚMIERCI

Najdłużej na omawianym terenie utrzymała się grupa Jana Filipa „Lwa” z Borku Starego. Według późniejszego oświadczenia sierż. Józefa Muriasa „Wełny”, złożonego w 1947 roku w okresie  amnestii przed komisją PUBP w Rzeszowie, w skład oddziału wchodzili: Adolf Szura jako zastępca dowódcy oraz Władysław Gonek, Tadeusz Mroczka „Lew”, Mieczysław Ciupak, Augustyn Ruszel, Józef Nowak, Bolesław Pękala, Eugeniusz Szczęch, Edward Kuśnierz, Stanisław Bober, Augustyn Dyda i Tadeusz Szura. Do ich dyspozycji pozostawał magazyn broni, w którym były 2 RKM-y, 6 karabinów systemu „Mauser”, niemiecki pistolet maszynowy M.P., sowiecki pistolet maszynowy P.P.Sz., pistolet P-38, Pistolet „Nagan” i pistolet 15-strzałowy. Opiekę nad magazynem sprawował „Wełna”, który w okresie służby w AK pełnił funkcję instruktora szkolenia wojskowego i podoficera broni Placówki AK w Hyżnem. W dokumentach UB pojawiają się informacje o tym, że Jan Filip „Lew”, a następnie sierż. Murias utrzymywali kontakt z siatką WiN. Prasę wydawaną przez WiN miał dostarczać Augustyn Dyda, który utrzymywał kontakt z ks. Józefem Kotulakiem z Hyżnego, który stał na czele tamtejszego Koła WiN. Już w lutym 1946 roku organom bezpieczeństwa udało się ustalić miejsce pobytu żołnierzy oddziału i urządzić zasadzkę, w którą wpadli „Lew” i „Wełna”. Tak opisał te wydarzenia sierż. Józef Murias „Wełna” w oświadczeniu z okresu amnestii w 1947 roku: […] Gdzieś koło 2 II 1946 r. był wypadek na skręcie w Błażowej, gdzie zostały obrabowane kupce koni przez N.N. osobników. O ten rabunek było rzucone podejrzenie na mnie i ponownie przyszła milicja z Rzeszowa, gdzie zastała mnie w domu i Filipa Jana zam. Borek Nowy, po czym milicja okrążyła dom, wtem Filip wyleciał  przy dachu zaczął strzelać z automatu do milicji i sam uciekł. Kiedy milicja poleciała za Filipem, to ja wtedy też uciekłem tak, że mnie nie złapali i od tego czasu dali mnie spokój do 20 sierpnia 1946 r. W następnych miesiącach oddział „Lwa” przeprowadził kilka akcji rekwizycji mienia u osób ukrywających broń lub wysługujących się komunistycznej władzy, m.in. 10 marca 1946 roku u Władysława Krzysztonia w Borku Starym. Z ówczesnych meldunków milicji wynika, że Krzysztoń miał zostać zlikwidowany. Oto treść jednego z nich: […] W nocy na 10 marca 1946 roku dwóch uzbrojonych osobników po uprzednim ostrzelaniu mieszkania przez okno z automatów wtargnęło do mieszkania rolnika Władysława Krzysztonia w Borku Starym pow. Rzeszów. Krzysztoń uciekł na strych i przez okienko w facjacie wzywał ratunku. Jeden z bandytów wylazł za Krzysztoniem na strych i chciał go tam zastrzelić, ale go nie trafił, natomiast Krzysztoń przyskoczył do niego i zwalił go ze strychu na sień. Potłuczonego bandytę wyprowadził jego kolega. Bandyci niczego nie zrabowali i pozostawili w sieni zamek do automatu rosyjskiego ze sprężyną, który przy upadku wypadł bandycie z automatu. Dochodzenie w tych dwóch sprawach prowadzi Posterunek Tyczyn pod nadzorem tut. Sekcji Śledczej.

Zaświadczenie SB z 24.05.1977 r. o zasługach Franciszka Figieli w walce z tzw. reakcyjnym podziemiem, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Franciszek Figiela, ur. w 1914 r. w Rakszawie, w 1946 roku komendant Posterunku MO w Tyczynie, fot. ze zbiorów Archiwum IPN

W dniu 11 kwietnia 1946 roku dwóch niezidentyfikowanych żołnierzy z oddziału „Lwa” dokonało zamachu na komendanta Posterunku MO w Tyczynie Franciszka Figielę oraz oficera śledczego PUBP w Rzeszowie Władysława Witka. Jak wynika z późniejszego meldunku milicji: […] Po 20-minutowej walce bandyci zostali odparci ręcznymi granatami. W walce tej nikt raniony nie został tak z jednej jak i z drugiej strony. Bandyci nie zostali ujęci. Bardzo prawdopodobne, że była to akcja odwetowa za zastrzelenie Karola Dziobaka  z oddziału „Murzyna” z Malawy, który zginął w obławie urządzonej przez funkcjonariuszy MO i UB 16 marca 1946 roku. 30 kwietnia 1946 roku dokonano rekwizycji broni przechowywanej przez Wojciecha Szweda w Drabiniance. Opisał tamte wydarzenia Tadeusz Mroczka „Lew” podczas ujawnienia się w dniu 17 marca 1947 roku przed komisją amnestyjną w PUBP Rzeszów: […] Za jakiś czas przyszedł do mnie Filip Jan z Borku Nowego i zapisał mnie do książki  kazał mi pozostać na miejscu to mnie zawezwie. W maju 1946 r. zawezwał mnie do Borku Starego, gdzie poznałem ob. Muriasa Józefa, gdyż wtenczas Filip zaproponował nam, że idziemy do Drabinianki po pistolety. Tam napiliśmy się samogonu i poszliśmy tam. Tymczasem tam pistoletu nie było, tylko Filip pozabierał jakieś rzeczy i wróciliśmy do Borku, […] zaznaczyć należy, że dostałem poprzednio automat od Filipa, a pistolet mi wypożyczył. Później Filip został zastrzelony, a mnie ta broń została, którą złożyłem obecnie w ręce bezpieczeństwa. […] Zebrań żadnych nasza grupa nie urządzała, tyle co czytaliśmy prasę, którą nam dostarczał łącznik Dyda Augustyn zam. Borek St. W prasie były pisane wiadomości zagraniczne Ameryki i Anglii. 25 maja 1946 roku oddział w tym samym składzie dokonał najścia na domy Piotra Miąsika i Franciszka Domarskiego w Drabiniance, u którego zarekwirowano ok. 18 tys. zł. W połowie 1946 roku bezpieka znała już dokładnie skład i działalność oddziału, intensyfikując działania mające na celu ujęcie „Lwa”.

Zdjęcie sygnalityczne Tadeusza Mroczki „Lwa”, wykonane po jego aresztowaniu w 1950 roku, fot. ze zbiorów Archiwum IPN

14 lipca 1946 roku funkcjonariusze UB i ORMO, wśród których był Teofil Paluch, osaczyli „Lwa” na festynie ludowym w Borku Starym. Z zachowanych relacji świadków wynika, że Paluch wyzwał wówczas Jana Filipa na pojedynek. W trakcie wymiany strzałów „Lew” został zabity. Wszystko wskazuje jednak na to, że „Lew” padł wówczas ofiarą prowokacji i zwykłego mordu dokonanego przez Palucha. Tak opisują to świadkowie. Ryszard Majda, syn zamordowanego przez Palucha st. sierż. Stefana Majdy z Hermanowej, stwierdził m.in., że […] w lipcu 1945 roku byłem naocznym świadkiem zastrzelenia członka AK Jana Filipa przez Teofila Palucha, na festynie w Borku Starym. Jako młody chłopak byłem na tej zabawie, która odbywała się na łące przy moście. Nagle rozległy się strzały. Pobiegłem wraz z innymi w tym kierunku. Na ziemi leżał Jan Filip. Widziałem jak Teofil Paluch strzelał do leżącego w oczy i usta.  Najbardziej wiarygodnie brzmią jednak zeznania Eugenii Krajewskiej, wówczas małżonki Jana Filipa. Dzięki jej zeznaniom złożonym w 1991 roku przed OKBZpNP w Rzeszowie wiemy jak wyglądały ostatnie chwile życia „Lwa”. Opisała je w następujący sposób: […] Po wyzwoleniu naszych terenów w lipcu 1944 r. mój mąż musiał się jako były akowiec ukrywać, bo NKWD i UB chodziło i szukało akowców i prowadzili aresztowania. Za mężem przyjeżdżał też z innymi ubekami Teofil Paluch, z którym mąż znał się od dawna i razem za okupacji działali w AK – a po wyzwoleniu Teofil Paluch pracował w UB w Rzeszowie. Raz to nawet Paluch męża schwytał u nas w domu, ale mężowi udało się ubekom z auta uciec. Po tej ucieczce UB i osobiście Paluch nadal go szukali. […] W dniu 14 lipca 1946 r. mąż, który nadal się ukrywał, przyszedł na chwilę do domu odwiedzić córkę. Po południu wyszedł z domu mówiąc, że ma iść do jakiegoś kolegi. Tego dnia w Borku Nowym odbywał się nad rzeką festyn ludowy – było to w niedzielę. W chwilę po wyjściu męża z domu usłyszałam gdzieś z pola strzały. Wybiegłam z domu, nawet się na drodze wywróciłam, a tu już biegli ludzie i krzyczeli do mnie, że Jaśka zastrzelili na festynie. Dobiegłam tam nad rzekę i niedaleko od podłogi tanecznej zobaczyłam leżącego na ziemi pokrwawionego mojego męża. Mąż już nie żył, miał rany po kuli w ustach – aż zęby były wybite, a na brzuchu w pasie było kilka śladów od kul.  Ja byłam zrozpaczona przy mężu, a ludzie na festynie, którzy mnie otaczali od razu mi powiedzieli, że męża zastrzelił Teofil Paluch […]. Zwłoki męża przyniesione zostały do domu, a następnego dnia do domu gdzie mąż leżał w trumnie przyjechały 2 auta z ubekami – nie znałam żadnego z nich. Właściwie nie wiem po co oni przyjechali. Kilku z nich zobaczyło, że mąż jest w trumnie, popatrzyli na niego, a potem któryś powiedział, że mąż to zasługuje na pochowanie w gnojówce, a nie w trumnie – wszyscy odjechali. Jeszcze bardziej wstrząsające i ujawniające nowe okoliczności, są zeznania mieszkającego w Borku Nowym Bronisława Nowotarskiego, do którego udało się dotrzeć prokuratorom OKBZpNP w Rzeszowie w 1991 roku. Zeznając w sprawie zabójstwa Jana Filipa stwierdził on m.in., że Teofil Paluch był wówczas w towarzystwie wysokich rangą funkcjonariuszy UB i NKWD. Oto fragment tych zeznań: […] Dokładnie nie pamiętam, ale w lipcu 1946 r. nad rzeczką w Borku Nowym odbywała się zabawa – festyn. Po południu poszedłem na tę zabawę razem z Teofilem Paluchem, Józefem Remionem [wówczas st. referent Sekcji I Wydziału V WUBP w Rzeszowie w stopniu sierżanta – dop. M.M.], Józefem Gładczenko [wówczas kierownik Sekcji I Wydziału IV WUBP w Rzeszowie w stopniu chorążego – dop. M.M.] i Jakubem Skabą. Remion i Gładczenko podobnie jak Paluch, byli pracownikami UB w Rzeszowie i przyjechali wtedy do Teofila Palucha do domu w odwiedziny i wybrali się na zabawę. Gładczenko to był mąż mojej siostry, pochodził ze wschodu, był Polakiem, pracował w NKWD i został tu na terenie Polski po wyzwoleniu. Józef Remion to potem był szefem UB w Przemyślu. […] Jakub Skaba to pochodził z Borku Nowego i w tym czasie był komendantem ORMO w Borku Nowym. […] Kiedy przyszliśmy na zabawę w pięciu, to zobaczyłem, że przy stole obok bufetu stoi Jan Flip i Stanisław Kawa. Ten Kawa to był krewny Filipa. Potem był burmistrzem Tyczyna. […] Na zabawie było wtedy dosłownie parę osób, dopiero ludzie się schodzili. Jan Filip stał przy stole i pił z kufla piwo. My też w piątkę podeszliśmy do bufetu, a Paluch podszedł z drugiej strony stołu do Filipa i powiedział: „Jasiek, chodź wypij sobie piwo”. Na to Filip mu odpowiedział, że ma swoje piwo i nie potrzebuje jego piwa. Paluch podszedł bliżej do Filipa, a Filip zaczął się cofać do tyłu. Wtedy Paluch powiedział do Filipa, żeby odsunął się od niego na 6 kroków. Filip – twarzą do Palucha – cofał się w tył i cofnął się parę metrów. Obserwowałem to z odległości około 5 metrów. Pozostali, z którymi przyszedłem na zabawę, też patrzyli co będzie dalej. Nagle Paluch i Filip wyciągnęli równocześnie pistolety i Paluch strzelił pierwszy – oddał jeden strzał w stronę Filipa. Zobaczyłem, że Filip się zachwiał i schował się za rosnącą obok wierzbę i strzelił do Palucha raniąc go w palec ręki. Wtedy Paluch jeszcze raz strzelił w stronę częściowo zasłoniętego drzewem Filipa. Filip wyciągnął drugi pistolet, ale nie oddał żadnego strzału, tylko upadł na ziemię. Paluch już nie strzelał i stał dalej w tym samym miejscu, natomiast do leżącego Filipa doskoczył Jakub Skaba i strzelił raz Filipowi z pistoletu w usta, co wyraźnie widziałem.

Fragment donosu informatora ps. „Gajowy” (Tadeusz Mroczka) dot. działalności oddziału Straży DSZ i WiN plut. Jana Filipa „Lwa”, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

W lutym 1995 roku prokurator OKBZpNP prowadząca śledztwa w sprawie niewyjaśnionego zabójstwa Jana Filipa i innych żołnierzy AK, przesłuchała również Teofila Palucha, który przedstawił wersję wydarzeń odbiegającą znacząco od tych przedstawionych chociażby przez Bronisława Nowotarskiego. Według niego, doszło wówczas do pojedynku na pistolety pomiędzy nim a Janem Filipem. Oto co wówczas zeznał: […] Jeżeli chodzi o Jana Filipa z Borku Nowego, to znałem go jeszcze sprzed wojny, a w czasie okupacji działaliśmy razem w AK. Latem 1946 r. spotkaliśmy się z Janem Filipem na festynie w Borku Nowym – Filip wtedy się ukrywał, bo był poszukiwany za napady rabunkowe przez UB i milicję. Filip wiedział, że ja pracuję na UB. Było wtedy na festynie więcej osób. Jan Filip w pewnej chwili podszedł do mnie z dwoma pistoletami rękach mówiąc, że ma mnie dziś zastrzelić, bo zdradziłem AK gdyż poszedłem pracować do UB. Był on trochę podpity, ja też trochę wypiłem. Zaczęliśmy się trochę kłócić przy stole, chyba organizator festynu Opioła Marcin /już nie żyje/ zaczął łagodzić nasz spór, przyniósł butelkę litrową wódki i powiedział do nas, abyśmy dali spokój, bo jesteśmy kolegami i żebyśmy lepiej wypili. Obaj z Jankiem Filipem wypiliśmy wódkę, ale on dalej mówił, że musi mnie zastrzelić. Wtedy ja mu powiedziałem, że możemy się strzelać po koleżeńsku w pojedynku i to będzie uczciwe. Już obaj byliśmy pijani. Filip powiedział, że w takim razie niech będzie pojedynek i żebyśmy na 8 kroków się oddalili i strzelali. Fatycznie odeszliśmy od siebie na kilka kroków, ja też wyciągnąłem pistolet. Jan Filip strzelił do mnie pierwszy, trafił mnie w palec wskazujący prawej, prostuję, lewej ręki. Ja strzeliłem wtedy też do Filipa  trafiłem go gdzieś w pierś. Dokładnie tego zajścia nie pamiętam, bo byłem pijany. Jan Filip upadł na ziemię. Ja tylko raz strzeliłem do Filipa, i to był strzał śmiertelny. To nie było z mojej strony zabójstwo Jana Filipa, tylko po prostu pojedynek między nami i ja strzelałem w obronie własnej. Jak te strzały między nami były, to przybiegli ORMOwcy z Borku Nowego i chyba Jakub Skaba – a to dowiedziałem się od ludzi – strzelił do Jana Filipa, który już był martwy. Miałem wtedy po tym zajściu postępowanie prowadzone na WUBP i przesłuchiwał mnie wydział ds. funkcjonariuszy, ale sprawy karnej w prokuraturze czy sądzie nie miałem. Po prostu wyjaśniło się, że była to śmierć w pojedynku. Wersję wydarzeń przedstawioną przez Palucha warto w tym miejscu skonfrontować ze złożonymi nieco później  zeznaniami Stanisława Kociubińskiego z Borku Starego na temat ówczesnej działalności Palucha, w których stwierdził: […] Chodził on w mundurze wojskowym. W tym okresie czasu był w stopniu ppor. Gdy przyjeżdżał do Borku Nowego, to nigdy sam, tylko razem z nim przyjeżdżała grupa funk[cjonariuszy] UB w mundurach wojskowych. Paluch nie krył swojej przynależności do UB. Był dumny z tego, że jest funk[cjonariuszem] UB. Innych nazwisk funk[cjonariuszy], którzy z nim przyjeżdżali nie znam. Paluch brał udział  wielu akcjach, w czasie których dokonywał aresztowań dawnych kolegów członków AK. On miał cały korpus za sobą i z taką dużą grupą jeździł na akcje. O tych faktach powszechnie mówiono w Borku, ponieważ Paluch nie ukrywał swoich sukcesów jakie miał niszcząc i aresztując swoich kolegów i przyjaciół. Materiały prowadzonego przez OKBZpNP śledztwa wskazywały wyraźnienie, że przedstawiony przez Palucha opis okoliczności jakie towarzyszyły śmierci Jana Filipa nie pokrywa się w wielu szczegółach z zeznaniami innych świadków, co może wskazywać na to, że Paluch zeznał nieprawdę. Znalazło to swoje potwierdzenie m.in. w cytowanych poniżej ustaleniach końcowych prowadzonego przez OKBZpNP w Rzeszowie śledztwa przeciwko niemu. Po pierwsze należy zauważyć, że twierdzenia Palucha o dużej ilości wypitego przez uczestników zajścia alkoholu są mało prawdopodobne i odbiegają całkowicie od wersji przedstawionej chociażby przez Eugenię Krajewską, małżonkę Jana Filipa, która zeznała, że do zabójstwa jej męża doszło „w chwilę” po jego wyjściu z domu, gdzie przebywał wcześniej razem z nią i swoją małą córeczką. Trudno zatem zakładać, aby w tak krótkim czasie od opuszczenia swojej rodziny Jan Filip zdołał się upić, wypijając, jak twierdzi Teofil Paluch, pół litra wódki. Również zaprzyjaźniony wówczas z Paluchem Bronisław Nowotarski zeznał, że do omawianej strzelaniny doszło zaraz po tym, jak pojawił się on na wspomnianym festynie w towarzystwie Palucha i dwóch oficerów UB. Jako niewiarygodną z tej perspektywy należy uznać również przedstawioną przez Palucha wersję, zgodnie z którą to właśnie Jan Filip miał go sprowokować i grozić mu bronią. Naoczny świadek tych wydarzeń Bronisław Nowotarski wyraźnie wskazał w swych zeznaniach, że to Paluch sprowokował Filipa. Trudno sobie ponadto wyobrazić, aby „Lew” odważyłby się lekkomyślnie wystąpić z bronią przeciwko trzem funkcjonariuszom UB, wiedząc również o obecności w pobliżu członków ORMO. Z analizy zgromadzonego podczas śledztwa materiału wyraźnie wynika zatem, że Teofil Paluch w trakcie składania zeznań w tej sprawie mijał się, delikatnie mówiąc, z prawdą, umiejętnie manipulując faktami w taki sposób aby wskazywały na jego niewinność. Niestety, w aktach prowadzonego przez OKBZpNP w Rzeszowie postępowania brak jest jakichkolwiek śladów po tego typu analizie. Nie ma również śladów konfrontacji jego zeznań z zeznaniami świadków. Tymczasem już w momencie składania zeznań przez Palucha, można było je z łatwością podważyć posługując się chociażby wcześniej zebranym materiałem dowodowym i zawartością jego akt osobowych. Wydaje się również, że zebrany materiał był wystarczający do sporządzenia już wówczas aktu oskarżenia przeciwko niemu.

Fragment Postanowienia Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie z dn. 21.03.1997 r. o umorzeniu śledztwa w sprawie zabójstwa Stefana Majdy, Jana Filipa, Józefa Witka i Wiktora Błażewskiego, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Niestety, prowadząca to postepowanie prokurator OKBZpNP Halina Palacz nie zdążyła przeprowadzić tych czynności przed śmiercią Teofila Palucha, która nastąpiła w dniu 4 października 1996 roku. Jednak w pisemnym postanowieniu z dnia 21 marca 1997 roku o umorzeniu postępowania w sprawie zabójstwa Jana Filipa, prokurator Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie Jan Łyszczek potwierdził że w tej sprawie doszło do prowokacji ze strony Teofila Palucha oraz wskazał na inne ustalenia śledztwa, pisząc m.in., że […] W dniu 14.07.1946 r. przyszedł do domu w Borku Nowym a następnie udał się na festyn. Tam doszło do prowokacji ze strony Teofila Palucha, wzywającej Filipa do wzięcia udziału w tzw. pojedynku, w czasie którego Teofil Paluch zastrzelił Jana Filipa. […] Bezspornym jest fakt, że pierwsze strzały do Jana Filipa oddał Teofil Paluch, że po tych strzałach Jan Filip przewrócił się i nie dawał oznak życia. […] Powyższy stan faktyczny został ustalony w oparciu o zeznania świadków. Z treści omawianego postanowienia wynika ponadto, że Teofil Paluch mógł mieć przedstawione zarzuty w tej sprawie, a samo postępowanie umorzono „wobec śmierci sprawcy tego czynu.” Z dokumentów MO wynika, że po zabójstwie Jana Filipa nie przeprowadzono żadnego dochodzenia, gdyż będąc poszukiwanym za liczne przestępstwa został on oficjalnie uznany za zastrzelonego przez funkcjonariusza UB, który działał w samoobronie. W meldunku sytuacyjnym Komendy Wojewódzkiej MO w Rzeszowie z dnia 16 lipca 1946 roku znalazła się jedynie lakoniczna w swej wymowie wzmianka: Dnia 14.07.46 r. o godz. 15-tej funkcjonariusz PUBP z Rzeszowa, w Borku Nowym pow. Rzeszów zastrzelił mieszkańca tejże wsi Filipa Jana podejrzanego o rabunki. Wydarzenie to znalazło również swoje odbicie w raporcie Kierownika Sekcji 2 Wydziału III WUBP w Rzeszowie por. Bronisława Kruczka z dnia 15 sierpnia 1946 roku, w którym czytamy: […] W toku prowadzonego śledztwa aresztowany przez PUBP Rzeszów Świst Jan zam. w Borku pow. Rzeszów, przyznał się, że został wciągnięty do org. WiN przez Muriasa Józefa, który obecnie się ukrywa i jest w bandzie Nowaka Tomasza i Filipa Jana, wszyscy 3 pochodzą z Borku, pow. Rzeszów. Filip Jan został zastrzelony przez funkcj[onariuszy] WUBP Rzeszów w ubiegłym miesiącu br. Świst Jan podaje wszystkich tych, którzy należą do tej organizacji. Jednak już w pierwszym wrześniowym raporcie ten wcześniejszy, triumfalny ton, demonstrowany przez Kruczka, zastąpiony został przez krytykę i pretensje wysuwane wobec pracy podległych mu jednostek. Stwierdził w nim wprost, że […] Sprawa placówki WiN-u w grom. Borek Nowy, gm. Tyczyn, pow. Rzeszów, została źle rozpracowana przez nieumiejętne podejście do sprawy przez PUBP Rzeszów, ponieważ nastawiono agenta na tą sprawę do rozpracowania, a nie rozpracowano dokładnie, tylko aresztowano wszystkich prawie tych członków, których podał w śledztwie Świst Jan. Aresztowano ich również za rabunki, których dokonywali na tymże terenie. Żaden z nich, oprócz Śwista Jana, nie przyznał się, aby należał do org. WiN. Przyznają się do rabunków, do posiadania broni nielegalnej. Moim zdaniem, za wcześnie przeprowadzono operację i aresztowano ich, a nie starano się ich rozpracować, ponieważ miano nastawić agenta. Wymienione aresztowania i wcześniejsza śmierć dowódcy znacznie ograniczyły działalność oddziału „Lwa”.

Sierż. Józef Murias „Wełna”. Fotografia wykonana ok. 1970 roku, fot. ze zbiorów Archiwum IPN

Pozostali na wolności żołnierze skupili się wokół sierż. Józefa Muriasa „Wełny”, który objął dowodzenie Strażą po śmierci „Lwa”. Potwierdził to po latach Tadeusz Mroczka „Lew”, który współpracując z UB pod ps. „Gajowy”, napisał w doniesieniu: […] Po śmierci Filipa d-cą naszym został Murias Józef, który mówił mnie, że ma kontakt z ks. z Tyczyna nazwiskiem Niemczycki ( obecnie przebywa na Ziemiach Zachodnich), on też należał do N.S.Z. Ks. Ludwik Niemczycki „Pasterz”, wchodził wówczas w skład ścisłego Kierownictwa Okręgu WiN Rzeszów. Nie ulega wątpliwości, że „Wełna” mógł znać ks. Niemczyckiego nie tylko z okresu służby w AK, ale również z okresu służby w 17 pułku piechoty w Rzeszowie, którego ks. Niemczycki był wieloletnim kapelanem. „Wełna” mógł wykorzystywać te kontakty do organizacji działań podległej mu Straży. Z dalszych doniesień „Gajowego” wynika bowiem, że „Wełna” próbował kontynuować akcje skierowane przeciwko komunistom. W jednym z doniesień złożonych w 1949 roku czytamy: […] Po śmierci Filipa przyprowadził raz do lasu w Borku Starym Dyda Augustyn Żmudę, imienia nie znam (Chodzi do gimnazjum w Tyczynie) z dwoma jeszcze nieznajomymi ludźmi i Murias przekazywał im jak się rozbiera L.K.M. w tym czasie słyszałem jak ci ludzie mówili, że mają ukryte w Tyczynie takich trzy lub cztery L.K.M. Między tymi osobnikami miał być też „Chrobry”[To oczywista pomyłka. Chodzi o kogoś innego. Por. Stanisław Jakubczyk „Chrobry” przebywał już wówczas na ternie amerykańskiej strefy okupacyjnej w Niemczech – dop. M.M.], o czym później mówił do mnie Murias (to jest ten w okularach). W czasie amnestii do Muriasa przyszedł „Chrobry”, którego przyprowadził Bober Eugeniusz z Borku Starego, który chodzi do gimnazjum w Tyczynie i „Chrobry” proponował Muriasowi ażeby mu oddał dwa L.K.M., a on mu wyrobi za to lewe dokumenty i żeby Murias uciekał na zachód, na co Murias nie chciał się zgodzić.  Stan ten nie trwał jednak długo. Kres działalności oddziału Straży dowodzonego przez „Wełnę” przyniosła ogłoszona 22 lutego 1947 roku amnestia. Już następnego dnia, 23 lutego 1947 roku, sierż. Murias ujawnił się razem z Tadeuszem Mroczką „Lwem” przed Komisją Amnestyjną przy PUBP w Rzeszowie zdając 2 RKM-y, 2 karabiny systemu „Mauser”, dwa niemieckie pistolety maszynowe MP, pistolet P-38 i pistolet „Nagan”.

ks. Ludwik Niemczycki, do 1939 roku Kapelan 17 p.p. w Rzeszowie, od 1941 roku Kapelan Inspektoratu AK Rzeszów, fot. ze zbiorów Archiwum IPN

W późniejszym okresie „Wełna” wyjechał na tzw. Ziemie Odzyskane. Do Borku Starego powrócił po 1956 roku. Nie zaprzestał jednak swej konspiracyjnej działalności. Był typem niepokornym. Nie ukrywał przy tym swych antykomunistycznych poglądów, za co spotykały go liczne represje. Miał prawo obawiać się o bezpieczeństwo swoje i swojej rodziny. Teofil Paluch, który zamordował wielu jego niedawnych towarzyszach broni, był bowiem wówczas Prezesem Koła Związku Bojowników o Wolność i Demokrację (ZBoWiD) w Borku Nowym, do którego należało wielu funkcjonariuszy bezpieki i ORMO-wców odpowiedzialnych za zabójstwa żołnierzy AK. Paluch nie ukrywał poza tym swojej niechęci do sierż. Muriasa, inicjując różne działania i prowokacje skierowane przeciwko niemu. Sierż. Murias potwierdził to zresztą na wypełnionej w 1990 roku deklaracji członkowskiej Światowego Związku Żołnierzy AK, wpisując: Prześladowany specjalnie przez Teofila Palucha. Nie wykluczone, że w celu samoobrony „Wełna” przechowywał nielegalnie broń. Ponadto, zarówno on jak i inni żołnierze AK z Borku Starego i Hermanowej byli podejrzewani przez Służbę Bezpieczeństwa (SB) o ukrywanie magazynów broni z okresu wojny. Dlatego byli pod stałą obserwacją milicji i SB. Pod koniec lat 60. XX wieku kilka osób miało nawet widzieć jak sierż. Murias czyścił broń w lesie.

Fragment wniosku o wszczęcie Sprawy Operacyjnego Sprawdzenia dot. sierż. Józefa Muriasa „Wełny”, sporządzony przez Inspektora Operacyjnego KP MO w Rzeszowie Józefa Ferszta, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Doniesienia agenturalne na ten temat stały się podstawą założenia w dniu 1 czerwca 1971 roku w Referacie ds. Bezpieczeństwa Komendy Powiatowej MO w Rzeszowie Sprawy Operacyjnego Sprawdzenia, której celem stało się zweryfikowanie napływających na ten temat doniesień. Koordynowanie działań w tym kierunku powierzono Inspektorowi Operacyjnemu SB Józefowi Fersztowi, który w latach 1948-1950 był w 4 Pułku KBW w Rzeszowie, zwalczając m.in. polskie podziemie niepodległościowe. We wniosku o założenie sprawy napisał m.in.: […] Biorąc pod uwagę miejscowość Borek Stary oraz miejscowości z nim sąsiadujące, w których w latach ubiegłych nasilona była działalność ze strony reakcyjnego podziemia i band, istnieje prawdopodobieństwo zmagazynowania broni reakcyjnej bandy. Uzyskane dotychczas informacje należy ocenić jako prawdziwe, pochodzą z dwóch sprawdzonych źródeł. Funkcjonariuszom SB udało się dotrzeć do świadka, który potwierdził, że w 1967 lub 1968 roku widział jak sierż. Murias czyścił w lesie broń. W notatce z tej rozmowy Inspektor Ferszt napisał m.in.: […] wymieniony powiedział, że daty sobie dokładnie nie przypomina, ale było to porą letnią, jakieś 3 lata temu wracał z grzybów z lasu „Pustki” i w pewnej odległości usłyszał jakieś trzaski metaliczne. Udał się w kierunku tych trzasków i w pewnej odległości w krzakach zauważył jak Murias Józef zam. Borek Stary coś manipulował przy broni palnej, wyglądało to jakby składał automat. Po zauważeniu tego faktu, po cichu oddalił się i poszedł do domu, gdyż obawiał się, że jeżeli zostanie zauważony przez Muriasa, może postradać życie, gdyż Muriasa Józefa zna z początkowych lat po wyzwoleniu, kiedy należał do bandy. Czy Murias Józef posiadał więcej broni, rozmówca nie wie, gdyż był w pewnej odległości, a broń mogła być jeszcze zachowana w krzakach i była niewidoczna. […] powiedział, że o powyższym fakcie nie powiadomił kompetentnych władz w obawie, że może być pomszczony (sic!) przez Muriasa Józefa, lub jego dzieci, jeżeli o tym fakcie komuś powie. W rozmowie […] był powściągliwy, zdenerwowany i prosił aby rozmowę tą utrzymać w dyskrecji, jak też aby w tej sprawie nie był wzywany na świadka. Ustalenia poczynione w tej sprawie przez Inspektora Ferszta z SB skłoniły go nawet do wydania w dniu 17 grudnia 1971 roku dość kuriozalnego i emocjonalnego w swym tonie, specjalnego oświadczenia (nie widomo do jakich celów) na temat sierż. Józefa Muriasa, którego treść warto w tym miejscu przywołać: Oświadczam, że jest mi wiadomo, iż Murias Józef zam. Borek Stary należał do AK w czasie okupacji, a po wyzwoleniu do bandy WiN. W roku 1948 ujawnia się [Tutaj omyłkowo, zamiast 1947 – dop. M.M.], do 1948 grasuje na terenie Borku Starego i okolicznych wsi z bronią w ręku, rozprawiając się z członkami komisji do Reformy Rolnej, działając przeciwko władzy ludowej i nienawiść jaką wykazywał w tym to czasie, wykazuje do obecnej chwili.

Oświadczenie na temat sierż. Józefa Muriasa „Wełny” sporządzone przez Inspektora SB Józefa Ferszta dn. 17.12.1971 r., kopia ze zbiorów Archiwum IPN

To sporządzone przez oficera SB w jednym egzemplarzu pisemne oświadczenie, może być dzisiaj swoistą „laurką” na cześć sierż. Józefa Muriasa „Wełny” i stanowić świadectwo o jego niezłomnej i heroicznej postawy w walce z komunistycznym zniewoleniem. Postępowanie prowadzone przez Inspektora Ferszta oraz kilkuletnie działania operacyjne przeciwko sierż. Muriasowi nie przyniosły jednak spodziewanych rezultatów. 18 listopada 1974 roku podjęto decyzję o zakończeniu sprawy i przekazaniu akt do archiwum. W uzasadnieniu znalazła się, jak zwykle sporządzona przez Inspektora Ferszta, swoista rekomendacja figuranta o następującej treści: […] Obejmując dowództwo ugrupowania AK prowadził aktywną działalność na terenie Borku Starego i okolic, a szczególnie w okresie poprzedzającym referendum i w czasie jego realizacji. Działalność tej grupy wyrażała się m.in. w kolportowaniu wrogich ulotek, rabowaniu gospodarzy, którzy aktywnie włączyli się do reformy rolnej, prześladowaniu członków PPR i ludzi o lewicowych poglądach. […] Podczas wydarzeń grudniowych w Polsce [Chodzi o krwawo stłumione przez Ludowe Wojsko Polskie i milicję protesty robotników na Wybrzeżu w grudniu 1970 roku – dop. M.M.], Murias utrzymywał kontakty z członkami byłego reakcyjnego podziemia i wykazywał w swoich wypowiedziach wrogi stosunek do obecnego ustroju PRL. Z dalszej części dokumentu wynika, że bezpośrednią przyczyną zamknięcia sprawy okazał się m.in. podeszły wiek sierż. Muriasa. Inspektor Ferszt uzasadnił to tak: […] Innych świadków, którzy by potwierdzili i wskazali miejsce przechowywania broni przez Muriasa nie ustalono i samej bron także nie wykryto mimo, że przeprowadzono rozmowy z kilkunastoma osobami. […] W chwili obecnej, z uwagi na podeszły wiek i zły stan zdrowia, nie przejawia wrogiej działalności i w związku z tym wnioskuję o złożenie materiałów w archiwum Wydziału „C” KWMO w Rzeszowie. Nie ulega wątpliwości, że sierż. Józef Murias do ostatnich lat życia, a zmarł 19 lutego 1999 roku, kultywował pamięć o sierż. Józefie Witku „Pancernym”, plut. Janie Filipie „Lwie” i innych zamordowanych przez UB towarzyszach broni. Pozostał również wierny rozkazom swych przełożonych z AK i jako podoficer broni i rusznikarz w Placówce AK Hyżne, przez długi okres czasu sprawował pieczę nad powierzoną mu bronią. Robił to zapewne również z szacunku dla poległych i poczucia odpowiedzialności za pamięć o nich. SB-ekom nigdy nie udało się odkryć wszystkich jego tajemnic.

Deklaracja Członkowska Związku Żołnierzy AK wypełniona przez sierż. Józefa Muriasa „Wełnę” w 1990 roku, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

ARESZTOWANIE „PANCERNEGO” I ŚLEDZTWO UB

Po wyjeździe z terenu Rzeszowszczyzny, sierż. Józef Witek kontynuował swą działalność wywiadowczą i utrzymywał kontakt z WiN. Komórka legalizacyjna „Chrobrego” skierowała go do pracy na kolei w miejscowości Lubań, położonej na linii kolejowej pomiędzy Wrocławiem a Zgorzelcem. Wybór miejsca zatrudnienia nie był przypadkowy. Od czasów okupacji niemieckiej siatki wywiadowcze AK, a następnie WiN-u opierały się w znacznej mierze na ludziach zatrudnionych na kolei, gdyż mieli oni ułatwione możliwości zbierania i przekazywania informacji. „Pancerny” zamieszkał razem ze swoją siostrą Marią w poniemieckim jednorodzinnym domku położonym tuż nad malowniczą Cisą. Potem dołączyła do nich również Emilia Połaniecka z Hermanowej. Podobnie jak większość kolejarzy, sierż. Józef Witek wstąpił do Polskiej Partii Socjalistycznej (PPS). Co ciekawe, zameldował się pod własnym nazwiskiem, tak jakby nie spodziewał się, że komunistyczne organa bezpieczeństwa mogą wpaść na jego trop w tak odległym zakątku kraju. Okoliczności te oraz zbytnia pewność siebie okazały się jednak dla niego zgubne.

Odpis doniesienia informatora UB o pseudonimie „Kulas” z dn. 11.02.1946 r., zawierający informacje na temat sierż. Józefa Witka „Pancernego”, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

W szczątkowo zachowanych aktach śledczych przechowywanych w Oddziale IPN we Wrocławiu ocalał odpis donosu z dnia 11 lutego 1946 roku sporządzony przez informatora o pseudonimie „Kulas”, którego prowadził ówczesny Kierownik Sekcji Miejskiej PUBP w Wałbrzychu (wówczas Borowieck) chor. Łazarz Abramowicz. Z treści tego dokumentu wynika, że przebywając w dniu 10 lutego 1946 roku na dworcu kolejowym w Borowiecku, „Kulas” został zaczepiony przez sierż. Witka, który przyjechał tu z Lubania w sprawach służbowych. Informator „Kulas” występował w wówczas w mundurze żołnierza 2 Korpusu Polskiego we Włoszech i to zapewne zmyliło „Pancernego” oraz ośmieliło go do nawiązania bliższego kontaktu z nieznajomym. Nie spodziewał się zapewne, że żołnierz Polskich Sił Zbrojnych na Zachodzie może współpracować z komunistyczną bezpieką. Kierowała nim prawdopodobnie chęć udzielenia pomocy weteranowi walk pod Monte Cassino. Z treści donosu wynika, że w swej naiwności „Pancerny” ostrzegał nawet swego rozmówcę przed kontaktami z UB. Podał również swoje prawdziwe imię i nazwisko oraz opowiedział o swojej działalności podziemnej, a także wymienił miejscowość, w której mieszka. Następnego dnia informator „Kulas” sporządził obszerną notatkę, w której znalazły się najważniejsze informacje dotyczące działalności i miejsca pobytu „Pancernego”. To była oczywista wpadka, spowodowana jego własną nieostrożnością. Wymiana korespondencji z WUBP w Rzeszowie w tej sprawie i namierzenie „Pancernego” zajęło miejscowej bezpiece nieco ponad miesiąc. 29 marca 1946 roku został zatrzymany w Lubaniu przez funkcjonariuszy tamtejszego PUBP. W aktach śledztwa prowadzonego przez OKBZpNP w Rzeszowie zachowało się zeznanie Emilii Getler z domu Połanieckiej, w którym opisała ona okoliczności towarzyszące zatrzymaniu „Pancernego”. Czytamy w nich m.in.: […] Władze polskie nakazały AK-owcom ujawnić się i oddawać broń, ale Witek Józek nie chciał się podporządkować tym rozkazom i od jesieni 1944 r. ukrywał się. Za nim chodziło NKWD i UB, ale nie udało się im go złapać. Z tego co wiedziałam, to Józek Witek ukrywał się u księdza Niemczyckiego w Tyczynie [ks. Ludwik Niemczycki „Pasterz” był kapelanem Inspektoratu AK Rzeszów – dop. M.M.] /ksiądz już nie żyje/, a potem zniknął z tego terenu. W Hermanowej została tylko jego matka. […] Ponieważ początkiem 1945 r. UB, które nadal szukało Witka, zaczęło przychodzić  do mnie i wypytywać, gdzie on przebywa – wiedzieli, że mogą mnie aresztować. Postanowiłam się ukryć na jakiś czas i wyjechać na Śląsk. Wtedy wyjechałam zaraz na Śląsk i tam przebywałam ponad rok, ale nie pamiętam w jakiej miejscowości. Wynajęłam się do pracy w jakimś poniemieckim gospodarstwie rolnym, które objęli przesiedleńcy ze wschodu. Chyba w kwietniu 1946 r. przyjechał do mnie  na Śląsk mój znajomy z AK, a kolega Józka Witka i powiedział mi w żartach, że do kitu z taką narzeczoną, bo Józek już mieszka i pracuje w Lubaniu Śląskim, a ja choć mieszkam niedaleko stamtąd, nie odwiedziłam Józka. […] Pojechałam zaraz do Lubania i tam spotkałam się z Józkiem. Faktycznie, miał tam mieszkanie, był nawet zameldowany, nie ukrywał się już i pracował w jakiejś fabryce sprzętu komunikacyjnego. Była tam też jego siostra Marysia Witkówna. Byłam u nich już chyba tydzień, gdy któregoś dnia wybrałyśmy się obie na zakupy do Leśnej koło Lubania. Wracamy z zakupów, a tu Józka nie ma i sąsiedzi mówią, że został aresztowany przez UB i że mieli go zawieźć do Rzeszowa. To było chyba ze dwa dni przed 1 maja. Ja wtedy od razu postanowiłam, że też będę wracać do Rzeszowa, bo skoro go złapali, to już za mną nie będą chodzić. Do Rzeszowa jechałam pociągiem w nocy i okazało się, że Józka wieźli ubecy tym samym pociągiem, tylko w sąsiednim wagonie. Wiem to stąd, że niedaleko za Lubaniem pociąg został zatrzymany i ludzie mówili, że jakiś aresztowany przez UB próbował uciekać, ale go złapali. Ja domyślałam się, że to Józek próbował uciekać, bo w tej właśnie okolicy miał znajomych i wcześniej mówił, że to są zaufani jego ludzie i u nich zawsze mógłby się schronić. Gdy przyjechała do Tyczyna, to od znajomych z AK dowiedziałam się, że Józek Witek siedzi w areszcie na UB przy ulicy Jagiellońskiej w Rzeszowie.

Fragment Protokołu przesłuchania sierż. Józefa Witka przez oficera śledczego PUBP w Lubaniu Jana Sochę w dn. 29.03.1946 r., kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Zaraz po zatrzymaniu sierż. Witek był przesłuchiwany przez Jana Sochę, oficera śledczego PUBP w Lubaniu. Udzielał wymijających, ogólnikowych odpowiedzi. Ujawnił jedynie swoją przynależność do AK oraz posiadany wówczas pseudonim. Jako powód ukrywania się przed władzami podał unikanie poboru do wojska i represje ze strony NKWD. Wygląda na to, że miejscowym śledczym wystarczyły te wyjaśnienia i nie zamierzali drążyć tematu głębiej. To był jednak dopiero początek prawdziwej gehenny, przez którą musiał przejść „Pancerny”. Po kilku tygodniach został przetransportowany do Rzeszowa i osadzony w areszcie tamtejszego PUBP.

Józef Chmiel, ur. w 1917 r. w Niechobrzu, w latach 1945-1947 referent PUBP w Rzeszowie, fot. ze zbiorów Archiwum THR

2 maja 1946 roku został przesłuchany przez podoficera śledczego PUBP w Rzeszowie Józefa Chmiela. Napisany odręcznie protokół z tego przesłuchania ujawnia dramatyczne okoliczności jakie mu towarzyszyły. Chaotyczne i pośpieszne pismo orz liczne przekreślenia i poprawki wskazują na to, że zeznania były wymuszone biciem i torturami. Również treść protokołu stanowi zestawienie urywanych, ogólnikowych stwierdzeń, w które wpleciono sugerowane przez śledczych zwroty i określenia. Oto jego zapis: […] Ja posiadał karabin i 2 pistolety, potem pistolet zabrało NKWD i posiadałem 1 pistolet i 1 karabin. Ja w 1945 r. ostatnio byłem komendantem plutonu w AK, a mianowicie byłem konspiracyjnie kierownikiem i propagandzistą. Ja byłem pod dowódcą z Błażowy nazwisko nieznajome, a pseudo Chrobry. […] Informacje przywoził Chrobry. Mój pluton znajdował się na Czerwonkach Hermanowa, do mnie należeli: Mroczka Tadeusz, Paśkiewicz Bolesław, a resztę nie pamiętam. Na razie ja zbierałem karabiny dlatego żeby ktoś na swoją inicjatywę nie rabował i nie mordował. Ja tych karabinów uzbierałem około 15-ście i trochu kabli i amunicji jest tam schowana około półtora tysiąca. Ja to schowałem w 1945 r. przed odjazdem na zachód w październiku i do bunkra w Przylasku Hermanowy i to jest wszystko zachowane w skale. W tym miejscu przerwano przesłuchanie i przewieziono „Pancernego” do Hermanowej aby pokazał to miejsce. Ze sporządzonego następnego dnia raportu UB wynika, że bunkier w tzw. Skale w Przylasku był już opróżniony. „Pancerny” stwierdził na miejscu, że nie wie, kto zabrał broń. Potem zaprowadził funkcjonariuszy do centrum miejscowości, gdzie spod jednej ze stodół wydobyto trzy zardzewiale karabiny sowieckie, 2350 sztuk amunicji i 41 granatów. Sporządzający ów raport kpr. Józef Chmiel zakończył go następująco: […] Witek Józef chciał nam wskazać jeszcze jeden bunkier, który służył do jego udziału w tajnej organizacji A.K. Obecni byli przy rewizji i przy oprowadzaniu Witka Józefa, jak nam pokazywał gdzie ma broń schowaną, Leszczak Józef, Konkol Józef, Bardyń Jan, funkcjonariusze P.U.B.P. w Rzeszowie.

Fragment Protokołu przesłuchania sierż. Józefa Witka w dn. 2.05.1946 r. przez podoficera śledczego PUBP w Rzeszowie Józefa Chmiela, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Raport z wizji lokalnej przeprowadzonej w Hermanowej w dniu 2 maja 1946 roku przy udziale aresztowanego sierż. Józefa Witka „Pancernego”, sporządzony przez pracownika PUBP w Rzeszowie Józefa Chmiela w dn. 3.05.1946 r., kopia ze zbiorów Archiwum THR

Jan Bardyń, ur. w 1918 r. w Woli Zgłobieńskiej, w latach 1945-1947 referent PUBP w Rzeszowie, fot. ze zbiorów Archiwum IPN

Z zeznań sierż. Józefa Muriasa „Wełny” złożonych w 1991 roku przed OKBZpNP w Rzeszowie wynika, że żołnierze podziemia podjęli wówczas próbę odbicia „Pancernego” z rąk UB. Stwierdził on wówczas że […] Gdy UB przywiozło go do Hermanowej, żeby wskazał kryjówkę-magazyn broni akowskiej, to gdy o tym się dowiedziałem z innymi ukrywającymi się kolegami z AK, to planowaliśmy odbicie ubekom Józefa Witka, ale niestety nie zdążyliśmy do Hermanowej przed zabraniem go z powrotem na UB do Rzeszowa. W aktach śledztwa nie ma żadnych informacji o kolejnych wizjach lokalnych przeprowadzonych w terenie. Jednak nie oznacza to, że ich nie było. Dowodem na to, że  mogło być inaczej mogą być wstrząsające w swej wymowie zeznania cytowanej już wcześniej Emilii Getler, która stwierdziła: […] od Anny Witkowej wiem, że Józka przywieźli ubecy do jej domu w Hermanowej w dniu 1 maja 1946 r. Był cały zmaltretowany, pokrwawiony, pobity, a ubecy żądali, aby pokazał, gdzie ma ukrytą w domu broń. Witkowa opowiadając mi o synu strasznie płakała, że go ubecy specjalnie tak zmaltretowanego do niej jako matki przywieźli, aby ona i on się załamali. Witkowa mówiła mi, że gdy tak rozpaczała, to Józek jej w obecności ubeków powiedział, żeby nie płakała, gdyż za niego wstydzić się nie będzie, bo ani za złodziejstwo ani za morderstwo go nie złapali. Józek pokazał ubekom, gdzie ma ukrytą broń – trzymał ją w starym zepsutym autobusie niedaleko domu na działce. Ubecy załadowali broń do budy – gazika oraz skutego Józka i odjechali w stronę Rzeszowa. Informacja o tym jak funkcjonariusze UB traktowali „Pancernego” w trakcie śledztwa rozniosła się wśród okolicznych mieszkańców. Wielu z nich podjęło ryzykowna próbę interwencji w tej sprawie. Może o tym świadczyć fragment zeznań cytowanej już Emilii Getler, w którym czytamy: […] Znów miałam informacje, że Józek siedzi w areszcie WUBP przy Jagiellońskiej. Ponieważ matka Józka była już stara i przerażona tym co się z synem stało, to ja starałam się dowiedzieć coś o nim. Przez byłego AK-owca, który pracował na UB, dowiedziałam się, że Józka Witka trzymali przy ulicy Jagiellońskiej. Podobno przyszli tam chłopi z Hermanowej i ręczyli za Witka, że on żadnej działalności przeciwko nowemu państwu polskiemu prowadzić nie będzie, ale wtedy Witek miał powiedzieć, że Polska i tak będzie od morza do morza, a pachołki z UB nie przeszkodzą patriotom polskim. To strasznie rozsierdziło ubeków i powiedzieli tym chłopom, że Witek słusznie siedzi.

Fragment Protokołu przesłuchania sierż. Józefa Witka w dn. 10.05.1946 r. przez podoficera śledczego PUBP w Rzeszowie Józefa Chmiela, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Józef Leszczak, ur. w 1910 r. w Niechobrzu, w latach 1945 – 1947 referent PUBP w Rzeszowie, fot. ze zbiorów Archiwum IPN

W trakcie przesłuchania w dniu 10 maja 1946 roku sierż. Józef Witek przyznał się do uczestnictwa w zamachu na Komendanta Posterunku MO w Tyczynie Tadeusza Śladkowskiego, o czym pisaliśmy już wcześniej. Następnego dnia przesłuchiwał go oficer śledczy PUBP w Rzeszowie Jan Paściak. „Pancerny” zeznawał w taki sposób jakby był wcześniej dobrze przeszkolony i przygotowany na taką okoliczność. Umniejszał swoją rolę i znaczenie poszczególnych wydarzeń oraz wymieniał tylko nazwiska osób nieżyjących lub takich, którzy już przeszli przez ręce bezpieki. Pod tym względem nie miały one żadnej wartości śledczej i operacyjnej. W protokole przesłuchania czytamy: Ukrywałem się przed NKWD od czasu przyjścia na nasze tereny armii czerwonej. Później jak objął urzędowanie polski UB też zmuszony byłem ukrywać się. Dlaczego, tego nie wiem. Prawdą jest, że po ogłoszeniu przez polskie władze wojskowe mobilizacji, byłem jej przeciwnikiem nie tylko z własnego przekonania, ponieważ w wojsku polskim było dużo sowieckich oficerów, ale i z rozkazu Armii Krajowej której byłem członkiem od 1942 r. Pogląd mój w sprawie mobilizacji wypowiadałem głośno wobec ludzi. Rozkaz bojkotowania mobilizacji otrzymaliśmy od Rabczaka Jana z Borku pseudo „Dąb”. Dochodziły mnie pogłoski, że Rabczak „Dąb” już nie żyje, prawdopodobnie rozstrzelany, nie wiem przez kogo. Przed UB ukrywałem się i z tego powodu często włóczyłem się po okolicy. Nie pamiętam dnia, a było to w czerwcu 1945 r., ukrywałem się po okopach niemieckich na polach między Borkiem Starym a Kielnarową w towarzystwie wysiedlonego ze wschodu imieniem „Stefan”, który mieszkał w tym czasie w Hermanowej przys[iółek] Czerwonki u Mroczki Tadeusza i Para Kazimierzem z Hermanowej. Para i Stefan byli też członkami AK i usunęli się przed UB. Z tego powodu chodziliśmy uzbrojeni, ja w pistolet T.T., który kupiłem od żołnierzy sowieckich w jesieni 1944 r. za wódkę, Stefan miał sowiecki P.P.Sz. z drewnianą kolbą i Para Kazimierz z automatem M.P. niemieckim. W pewnym momencie, było to już dość mocno po południu, zauważyliśmy podążających furmanką w dwa konie żołnierzy. Ja i moi wspomniani wyżej towarzysze szliśmy zaraz i usunęliśmy się do rowu. Ten protokół nagle przerwano z nieznanych powodów.

Fragment Księgi Aresztowanych WUBP w Rzeszowie z zapisem dot. sierż. Józefa Witka widniejącym pod poz. 674, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Kazimierz Witek, ur. w 1903 r. w Racławówce, w latach 1945-1950 oficer śledczy PUBP w Rzeszowie, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Nie wiadomo co działo się z „Pancernym” do 30 maja 1946 roku, tj. do czasu kolejnego przesłuchania. W aktach śledztwa nie zachował się żaden dokument z tego okresu. Dzień wcześniej, tj. 29 maja 1946 roku obszerne zeznania złożył Kasper Bartoszek, inny funkcjonariusz MO będący świadkiem likwidacji Śladkowskiego. On również, podobnie jak wcześniej przywoływany Piotr Wąsacz, opisał wygląd jednego z napastników, który podczas zamachu posługiwał się bronią krótką. Ku rozczarowaniu funkcjonariuszy stwierdził jednak, podobnie zresztą jak Wąsacz, że nie byłby w stanie rozpoznać tego człowieka, z uwagi na długi okres czasu, jaki upłynął od opisywanych wydarzeń. Temat ubioru i nakrycia głowy głównego uczestnika zamachu na Śladkowskiego pojawił się również w trakcie ostatniego przesłuchania „Pancernego” prowadzonego przez Jana Paściaka w dniu 30 maja 1946 roku. Nie wiadomo przy tym dlaczego oficer śledczy PUBP w Rzeszowie kontynuował ten wątek po tym, jak „Pancerny” przyznał się do udziału w zabójstwie Śladkowskiego już 10 maja 1946 roku, a wcześniej tj. 2 maja1946 roku ujawnił magazyn broni. Nie wiemy dlaczego w tych okolicznościach przedłużano śledztwo. Biorąc pod uwagę stawiane mu zarzuty tj. likwidacji Śladkowskiego i przechowywania broni, powinno się ono zakończyć już w połowie maja. Z zachowanych dokumentów wynika jednak, że przesłuchujący „Pancernego” ubecy wypytywali go nieustannie o szczegóły tego wydarzenia, pastwiąc się nad nim fizycznie i psychicznie. Być może liczono na „zmiękczenie” „Pancernego” i uzyskanie kolejnych tzw. wyjść na struktury i działaczy miejscowego WiN-u. Tego się już prawdopodobnie nigdy nie dowiemy. 30 maja sierż. Józef Witek musiał być już u kresu sił fizycznych i psychicznych. Po wprowadzeniu go do pokoju przesłuchań powiedział niewiele: W czasie gdy milicja w nas leżących w rowie, zaczęła nas haltować [sic!] i strzelać, wtedy zaczęliśmy strzelać i usuwać się. Ja byłem ubrany w czarne ubranie i z gołą głową. W tym momencie protokół przesłuchania niespodziewanie się urywa. Nie wiemy co działo się potem.

Protokół przesłuchania sierż. Józefa Witka w dn. 30.05.1946 r. przez podoficera śledczego PUBP w Rzeszowie Jana Paściaka, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Wiadomo natomiast, że następnego dnia oficer śledczy PUBP w Rzeszowie Kazimierz Witek sporządził postanowienie o umorzeniu śledztwa, w którym zapisał: Witek Józef w czasie ucieczki został zastrzelony dnia 30 V 46 r. Dokument ten oraz przywołany, lakoniczny w swej wymowie zapis, stanowią dzisiaj jedyny ślad dotyczący okoliczności śmierci „Pancernego”. W aktach śledztwa oraz w innej dokumentacji UB nie zachował się żaden raport na ten temat. Nie ma śladu po notatkach lub wyjaśnieniach, które musiały być sporządzone przez funkcjonariuszy biorących udział w tym zajściu. Nie ma także śladu po jakimkolwiek postępowaniu prokuratorskim w tej sprawie. Nie wykluczone, że takie dokumenty były w aktach, ale z niejasnych powodów zostały z nich wyjęte. Czyżby komuś zależało na ukryciu śladów zbrodni?

Zanonimizowana przez redakcję THR Karta E-15 dot. sierż. Józefa Witka „Pacernego”, kopia ze zbiorów Archiwum THR

Jedyny, przypuszczalny opis okoliczności śmierci „Pancernego” znalazł się w zeznaniach wspomnianej już Emilii Getler. W trakcie zeznań składanych w 1991 r. przez OKBZpNP w Rzeszowie stwierdziła ona, że informacje na ten temat pochodzą bezpośrednio od żony funkcjonariusza, który miał zamordować sierż. Józefa Witka w siedzibie UB. Niestety, nigdy nie zostały one zweryfikowane i potwierdzone. Okoliczności te sprawiają, że nie można dzisiaj tych zeznań traktować jako wiarygodnych. Ze względu jednak na dużą wartość historyczną, warto je tu przywołać. Emilia Getler stwierdziła wówczas, że […] Niedługo po aresztowaniu Józka Witka – chyba jeszcze w maju, żona Władysława Habaja z Czerwonek, który pracował wtedy na UB w Rzeszowie, powiedziała mi, że Józek został zabity na korytarzu WUBP przez jej męża i że właśnie mąż jej o tym przyznał się. Z tego co Habajowa mówiła, to Habaj zabił Józka uderzając go kolbą karabinu w tył głowy gdy prowadził go korytarzem na przesłuchanie, a zajście upozorował, że niby Józek rzucił się na niego chcąc mu odebrać broń. Habaj ponoć oświadczył Habajowej, że pomścił śmierć swojego brata w czasie okupacji, do której w jakiś sposób miał się przyczynić właśnie Józek Witek. Z dokumentów przechowywanych w IPN wynika faktycznie, że Władysław Habaj, który wówczas pracował w organach bezpieczeństwa, był bratem PPR-owca Jana Habaja, zlikwidowanego przez oddział „Pancernego” w lutym 1945 roku za współpracę z UB. Władysław Habaj miał zatem powód do zemsty. Nie oznacza to jednak, że dopuscił się tego czynu. Podsumowując ten wątek należy podkreślić niezwykle heroiczną postawę „Pancernego” w czasie śledztwa, która zasługuje na głęboki szacunek. Pomimo tego, że funkcjonariusze UB prowadzący śledztwo dysponowali już szczegółowymi danymi o jego działalności, w treści składanych przez niego zeznań, spośród żyjących pojawia się tylko nazwisko Tadeusza Mroczki, którego bezpieka aresztowała już kilka miesięcy wcześniej.  Nie ma żadnych informacji o strukturach i obsadzie personalnej funkcji i stanowisk w konspiracji. Na podstawie jego zeznań nie ujawniono żadnego dużego magazynu broni. Wiele fragmentów jego wypowiedzi ma wręcz charakter zwykłej kpiny z funkcjonariuszy UB i ich niewiedzy. Taka postawa „Pancernego” nie pozostawała zapewne bez wpływu na rodzaj stosowanych wobec niego przez ubeków środków. Pomimo tego jednak, zeznania „Pancernego” w sposób ewidentny nie przedstawiały większej wartości śledczej i operacyjnej. Gdyby było inaczej, wykorzystano by je w dalszych czynnościach śledczych i pojawiały by się ich odpisy w innych materiałach. Tymczasem brak jest takich odpisów w aktach dotyczących innych aresztowanych z tego terenu, również jego byłych podwładnych. Taka postawa „Pancernego” musiała się niewątpliwie przyczynić do jego przedwczesnej śmierci. Mogła sprowokować funkcjonariuszy UB do zabójstwa, będącego aktem zemsty za śmierć wielu ich kolegów, którzy zginęli w walce z oddziałami „Pancernego”. Wśród ubeków nie brakowało bowiem towarzyszy broni zlikwidowanego przez „Pancernego” Tadeusza Śladkowskiego, którzy razem z nim  przybyli do Rzeszowa w składzie 1 Brygady AL im. Bartosza Głowackiego. Można sobie jedynie wyobrazić skalę zadawanych „Pancernemu” tortur i cierpień. Ich rodzaj i charakter znamy chociażby z relacji tych, którym udało się przejść przez piekło aresztu przy PUBP w Rzeszowie.

Postanowienie o umorzeniu śledztwa przeciwko sierż. Józefowi Witkowi z dn. 1.06.1946 r., sporządzone przez oficera śledczego PUBP w Rzeszowie Kazimierza Witka, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

ZAPACH ZBRODNI. NIEJASNE OKOLICZNOŚCI ŚMIERCI „PANCERNEGO”.

Jan Paściak, ur. w 1913 r. w Hyżnem. Przed 1939 r. kilkakrotnie karany więzieniem za działalność komunistyczną. W okresie okupacji Niemieckiej przebywał na robotach przymusowych w Niemczech. W latach 1945-1946 oficer śledczy PUBP w Rzeszowie w stopniu sierżanta UB. W dn. 30.05.1946 r. prowadził ostatnie przed śmiercią przesłuchanie sierż. Jozefa Witka „Pancernego”, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Według prof. Grzegorza Ostasza, który od wielu lata bada dzieje miejscowej poakowskiej konspiracji, dalsze losy sierż. Józefa Witka budzą wątpliwości i nikt do tej pory nie podjął się ich pełnego wyjaśnienia. Informacje zawarte w dotychczasowych publikacjach są bardzo skąpe, niejasne i bardzo często ze sobą sprzeczne. Według Józefa Szczypka, autora książki „Placówka ZWZ-AK Tyczyn”, sierż. Józefa Witka „zamęczono w kazamatach UB w Rzeszowie”. Zaskakujące jest również to, że sprzeczne informacje na ten temat pojawiają się także w dokumentach komunistycznego aparatu represji. Przykładowo, w kwestionariuszu osobowym znajdującym się w sporządzonej w latach 70. XX wieku Charakterystyce Okręgu WiN Rzeszów znalazła się informacja o tym, że sierż. Józef Witek został „w roku 1946 zabity w czasie akcji.” Z kolei w charakterystyce Nr 23 poświęconej działalności Tadeusza Rząsy ps. „Wyskok” znalazła się następująca informacja: […] Witek Józef ps. „Pancerny” w obawie przed aresztowaniem w sierpniu 1945 r. wyjechał do powiatu Lubań. Aresztowany w kwietniu 1946 r. i przewieziony do Rzeszowa, gdzie w czasie ucieczki z więzienia w dniu 30 maja 1946 r. został zastrzelony. Jest to zapis nieścisły i wprowadzający w błąd. Sierż. Józef Witek nie był bowiem nigdy więźniem lecz aresztantem, nie przebywał w więzieniu lecz w areszcie PUBP w Rzeszowie. Nie mógł zatem uciekać z więzienia, jak to sugeruje omawiany dokument. Z dużym prawdopodobieństwem należy przyjąć, że ewentualna ucieczka „Pancernego” miała miejsce w areszcie tymczasowym przy PUBP w Rzeszowie. Świadczy o tym chociażby osoba oficera śledczego PUBP Jana Paściaka, który przesłuchiwał sierż. Witka w dniu (w chwili?) jego śmierci oraz znajdujące się na postanowieniu o umorzeniu sledztwa, standardowe w przypadku umorzeń polecenie: „z aresztu tymczasowego w Rzeszowie zwolnić”. Gdyby „Pancernego” przetrzymywano w więzieniu na Zamku w Rzeszowie, zachowałyby się odpowiednie wpisy w księgach więziennych, a jego nazwisko znalazłoby się na liście zmarłych w więzieniu. Takich zapisów jednak nie ma. Jedynym, znanym autorowi i wytworzonym przez UB dokumentem, w którym znalazła się wzmianka o próbie ucieczki podjętej przez „Pancernego”, jest znajdujące się w zasobie archiwalnym Rzeszowskiego Oddziału IPN i przywołane już we wcześniejszym rozdziale, postanowienie o umorzeniu śledztwa prowadzonego przeciwko niemu. Zostało ono sporządzone przez jednego z przesłuchujących go ubeków, co już samo w sobie nasuwa szereg wątpliwości. Wymieniony dokument wygląda na autentyczny. Znajdują się na nim bowiem pieczęcie i podpisy ówczesnego Kierownika PUBP w Rzeszowie Stanisława Słoniny oraz szefa Wojskowej Prokuratury Garnizonowej w Rzeszowie Cezarego Matkowskiego, czyli ludzi, którzy ponoszą osobiście odpowiedzialność za to co działo się z „Pancernym” podczas śledztwa i po jego śmierci. Najciekawszym pod tym względem jest jednak niedokończony protokół przesłuchania z dnia 30 maja 1946 roku, a więc z dnia śmierci „Pancernego”. Z jego analizy wynika, że sporządzanie tego dokumentu zostało nagle i dość gwałtownie przerwane, bez dokonania niezbędnych czynności formalnych w postaci chociażby podpisów przesłuchującego i przesłuchiwanego oraz tradycyjnego zapisu o zakończeniu protokołu. O dramatycznych okolicznościach sporządzenia tego dokumentu może również świadczyć dość nerwowy i chaotyczny charakter pisma naniesionego przez protokolanta. Są to poszlaki, które mogą wskazywać na to, że w trakcie przesłuchania sierż. Witka wydarzyło się coś niespodziewanego. Coś, co spowodowało gwałtowne reakcje protokolanta i  niespodziewane przerwanie protokołowania. Zbieżność daty śmierci „Pancernego” z datą tego przerwanego protokołu nasuwa oczywiste skojarzenia, że do wydarzeń, które zakończyły się jego śmiercią doszło właśnie podczas tego przesłuchania w jednym z pomieszczeń PUBP w Rzeszowie, i że do jego śmierci mogli się przyczynić funkcjonariusze UB. Wielokrotnie zdarzało się bowiem tak, że to oficerowie śledczy sami prowokowali przesłuchiwanych do działań, które umożliwiały później ich szybką likwidację. Czy tak było w tym przypadku, tego nie wiemy. Wersji o podjęciu próby ucieczki nie potwierdzają jednak żadne inne znane autorowi dokumenty, za wyjątkiem cytowanych już wcześniej ustaleń poczynionych w tej sprawie przez OKBZpNP w Rzeszowie, która w latach 1991-1997 prowadziła śledztwo w tej sprawie.

Zanonimizowana przez redakcję THR Karta E-15 dot. sierż. Józefa Witka, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

 

 

„USTWIONE” PRZEZ UOP ŚLEDZTWO W SPRAWIE ŚMIERCI „PANCERNEGO”

Kopia Pisma Ryszarda Majdy zo Zarządu Wojewódzkiego ZBOWiD w Rzeszowie z dn. 6.12.1988 r., kopia ze zbiorów Archiwum IPN

W grudniu 1988 roku do do Zarządu Wojewódzkiego ZBOWiD w Rzeszowie trafiło pismo Ryszarda Majdy informujące o tym, że członkiem tej organizacji pozostaje Teofil Paluch, który jest sprawcą zabójstwa jego ojca sierż. Stefana Majdy „Głoga”. W piśmie wymieniono również niejakiego Witolda Witka z Hermanowej, który również miał paść ofiarą działalności Palucha. Niestety Ryszard Majda pomylił imiona, gdyż chodziło mu o sierż. Józefa Witka „Pancernego”. W kwietniu 1989 roku Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie skierowała do WUSW w Rzeszowie prośbę o nadesłanie wszelkich materiałów dotyczących okoliczności wymienionych  w piśmie Ryszarda Majdy. Kopię pisma Ryszarda Majdy dołączono do akt osobowych Palucha. Niestety, ze względu na pomyłkę imienia sierż. Witka, w piśmie z odpowiedzią w tej sprawie stwierdzono, że nie ma żadnych informacji na temat wymienionego.

Pismo Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie z dn. 18.04.1989 r. skierowane do WUSW w Rzeszowie w sprawie działalności Teofila Palucha, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Niezależnie od tego, jesienią 1989 roku, na fali zachodzących w Polsce przemian ustrojowych, do ówczesnego Ministra Sprawiedliwości Aleksandra Bentkowskiego wpłynęło kilka zgłoszeń dotyczących zbrodni popełnionych m.in. przez funkcjonariusza UB Teofila Palucha na żołnierzach AK. Początkiem 1990 roku skierowano sprawę do Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich (OKBZH) w Rzeszowie, która przeprowadziła postępowanie wyjaśniające, podczas którego uzyskano szereg materiałów dotyczących niewyjaśnionych zabójstw byłych żołnierzy AK, w większości których miał brać właśnie udział Teofil Paluch, były funkcjonariusz WUBP w Rzeszowie. Przesłuchiwany na tę okoliczność Ryszard Majda, syn zabitego przez Palucha st. sierż. Stefana Majdy „Głoga”, zeznał m.in., że ofiarą Palucha miał paść również sierż. Józef Witek „Pancerny”. Stwierdził także, że […] Z relacji pani Witek – matki Witolda [Świadek pomylił imiona. Chodzi o sierż. Józefa Witka – dop. M.M.] wiem, że w zarządzonej przez Palucha obławie w miejscowości Hermanowa, Witold Witek [Józef Witek – dop. M.M.] został ujęty i przewieziony do UB na ulicę Jagiellońską w Rzeszowie, a potem ślad po nim zaginął. Grabarz na cmentarzu w Tyczynie, przekupiony przez panią Witek, ujawnił, że w miesiącu wrześniu 1945 roku chował zwłoki przywiezione przez UB w Rzeszowie. Po uzyskaniu tej informacji, członkowie AK, wśród których był nieżyjący już Leon Kuczmarz, potajemnie wykopali mogiłę i wydobyli umieszczone w worku zwłoki. Pani Witek rozpoznała zmasakrowane zwłoki swego syna. Ciało Witolda Witka owinięto w prześcieradło i pochowano na cmentarzu w Tyczynie. Jest pewne, że tego mordu dokonał Teofil Paluch, który w UB maltretował Witolda Witka [Józefa Witka – dop. M.M.] i ostatecznie dobił go kolbą pistoletu. Powyższe informacje pochodzą od Józefa Tranowskiego – przekupionego funkcjonariusza UB z Rzeszowa. Co obecnie dzieje się z Tranowskim – nie wiem. Od mojej matki, pani Witek i nieżyjącego już Stanisława Stachurskiego z Czerwonki wiem, że organizowano pieniądze na opłacenie Tranowskiego; zajmował się tym Stachurski i on tę sprawę bezpośrednio załatwił. Należy w tym miejscu wyjaśnić, że jest rzeczą mało prawdopodobną, aby doszło do wydarzeń zasłyszanych i opisanych przez Ryszarda Majdę. Organa bezpieczeństwa bardzo często posługiwały się plotką i rozpuszczaniem fałszywych informacji tylko po to, aby odwrócić uwagę od śladów popełnionych zbrodni. Tak było prawdopodobnie również i w tym przypadku. Wersję tę obalają także bardzo wiarygodne zeznania Emilii Getler oraz znane obecnie dokumenty, które w sposób nie budzący wątpliwości wskazują na miejsce ukrycia zwłok sierż. Józefa Witka na cmentarzu Pobitno w Rzeszowie. Przeczą temu również zebrane w trakcie omawianego śledztwa informacje na temat podejmowanych w 1957 roku przez Annę Witek staraniach o wyjaśnienie okoliczności śmierci syna. Z informacji zawartych w aktach OKBZpNP wynika, że formalno-prawne podstawy do wszczęcia śledztwa w tej sprawie zaistniały dopiero po wejściu w życie w czerwcu 1991 roku ustawy o Głównej Komisji Badania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu, która umożliwiała ściganie również zbrodni komunistycznych. Na mocy postanowienia z dnia 17 czerwca 1991 roku, Prokurator Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie delegowany do OKBZpNP w Rzeszowie Halina Palacz, postanowiła wszcząć śledztwo w sprawie zbrodniczej działalności, naruszania praw człowieka i łamania praworządności przez funkcjonariuszy WUBP w Rzeszowie w latach 1944-1956. W uzasadnieniu wskazano, że wcześniej przeprowadzone postępowanie wyjaśniające wykazało m.in., że „w maju 1946 r. w aresztach WUBP zamordowany został sierż. Józef Witek, nad którym podczas przesłuchań prawdopodobnie znęcał się Paluch.” W 1992 roku prokurator Palacz zwróciła się o przekazanie wszelkich informacji na ten temat do Urzędu Ochrony Państwa (UOP), który był wówczas dysponentem archiwów po byłych cywilnych organach bezpieczeństwa, w tym UB. Udzielona w tej sprawie w dniu 11 grudnia 1992 roku odpowiedź budzi dzisiaj wiele wątpliwości odnośnie jej rzetelności. Okazało się bowiem, że ówczesny Naczelnik Wydziału w Biurze Ewidencji i Archiwum UOP Krystyna Pietrzyk przekazała informacje, które nie odpowiadały stanowi faktycznemu ówczesnych zasobów archiwum UOP. Nie ujęto w nich bowiem rzeczy fundamentalnej w tej sprawie, a mianowicie figurujących wówczas w zasobie archiwalnym Delegatury UOP w Rzeszowie i Delegatury UOP we Wrocławiu akt śledczych z prowadzonych przeciwko sierż. Witkowi. Chodzi o znane już dzisiaj badaczom teczki. Jedna, z aktami postępowania prowadzonego przez PUBP w Lubaniu Śląskim, a druga z aktami postępowania toczącego się przed PUBP w Rzeszowie. Razem, to ok. kilkudziesięciu stron dokumentów o olbrzymiej wartości dowodowej. Tymczasem naczelnik Pietrzyk przytoczyła w swym piśmie jedynie lakoniczne zapisy z rejestru aresztowanych, informując jednocześnie o „szczątkowych informacjach” na temat sierż. Witka, co w oczywisty sposób nie odpowiadało prawdzie. Poinformowała jednocześnie o odnalezieniu jedynie postanowienia o umorzeniu śledztwa z dnia 1 czerwca 1946 roku, którego kserokopię załączyła do wymienionego pisma. Dzisiaj jednak wiemy, że podlegli jej pracownicy musieli wyjąć ten dokument z akt śledczych, o których istnieniu nie ma jednak mowy w wymienionym piśmie. Pietrzyk stwierdziła również, że w przypadku Stefana Majdy i Jana Filipa nie odnaleziono niczego, co również nie odpowiadało prawdzie. Oto fragment wspomnianej korespondencji UOP: […] Odpowiadając na Pani pismo uprzejmie informuję, że nie posiadamy materiałów dotyczących wydarzeń przedstawionych w piśmie. Spośród osób, których wyjaśnieniem okoliczności śmierci zajmuje się Okręgowa Komisja, jedynie w stosunku do Józefa WITEK możemy przekazać szczątkowe informacje. W księdze kontrolnej aresztowanych WUBP w Rzeszowie istnieje zapis informujący o aresztowaniu go w dniu 1.05.1946 r. Posiadamy także postanowienie o umorzeniu śledztwa, z którego wynika, że w dniu 30.05.1946 r. w czasie próby ucieczki J. Witek został zastrzelony. Kserokopię powyższego dokumentu przesyłam w załączeniu.  I to właściwie wszystko co ówczesne Biuro Ewidencji i Archiwum UOP miało do powiedzenia o materiałach archiwalnych UB i SB dotyczących sierż. Witka. To całkowicie zaskakujące, jeśli weźmie się pod uwagę fakt, że dzisiaj każdy, bez większego problemu, może odnaleźć w katalogach Archiwum IPN akta dotyczące „Pancernego”, a przecież trafiły one tam bezpośrednio z Biura Ewidencji i Archiwum UOP w 2000 roku.

Fragment przechowywanego w Archiwum IPN Postanowienia o umorzeniu śledztwa przeciwko sierż. Józefowi Witkowi z dn. 1.06.1946 r. z widoczną paginacją Archiwum UOP i Archiwum IPN, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Fragment kserokopii Postanowienia o umorzeniu śledztwa przeciwko sierż. Józefowi Witkowi, przesłanej przez UOP dla potrzeb śledztwa prowadzonego przez OKBZpNP w 1992 r. Widoczna paginacja naniesiona przez Archiwum UOP oraz przez prokuratora prowadzącego śledztwo, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

O tym, że akta, które dzisiaj widnieją w katalogu IPN, znajdowały się wcześniej w archiwach UOP może świadczyć m.in. porównanie paginacji (numeracji stron) widniejącej na dokumencie przechowywanym obecnie w zasobach IPN z paginacją widniejącą na kserokopii wykonanej wówczas przez UOP i nadesłanej do OKBZpNP. Widać wyraźnie, że jest to ten sam dokument, który znajdował się na stronie 20 akt śledczych dotyczących sierż. Józefa Witka. Cyfry 114 i 115 na kserokopii stanowią paginację naniesioną dopiero po jej przekazaniu do OKBZpNP w Rzeszowie, a cyfra 21 widniejąca na oryginalnym dokumencie przechowywanym obecnie w IPN stanowi aktualną paginację naniesioną przez Archiwum IPN (wcześniej OBUiAD w Rzeszowie). Okoliczności te wyraźnie dowodzą, że pomimo pisemnego wniosku o udostępnienie dokumentów dot. sierż. Witka, ówczesne kierownictwo UOP świadomie nie przekazało prokuratorowi OKBZpNP w Rzeszowie najważniejszych dowodów w tej sprawie. W wyniku tych zaniedbań, prowadzący śledztwo prokurator nie wiedział zatem o istnieniu akt śledztwa prowadzonego przez UB przeciwko sierż. Józefowi Witkowi. Nie mógł zatem poczynić ustaleń, do których dzisiaj doszli dziennikarze THR prowadzący dziennikarskie śledztwo. Czyżby był to tylko efekt wadliwie przeprowadzonej kwerendy archiwalnej? Jest to z wielu względów niemożliwe, gdyż funkcjonariusze UOP przeprowadzający kwerendę archiwalną w tej sprawie, musieli widzieć akta śledcze dotyczące sierż. Witka, gdyż to właśnie z tych akt pochodzi dokument, którego kserokopię przesłano do OKBZpNP w Rzeszowie. Zatem kwerenda w archiwum UOP była przeprowadzona prawidłowo. Co zatem zadecydowało o zatajeniu jej wyników? Funkcjonariusze ci znali przecież treść wniosku prokuratury, a pomimo tego spośród kilkudziesięciu stron dokumentów śledztwa prowadzonego przeciwko sierż. Witkowi wybrali tylko jeden, zatajając jednocześnie istnienie zbioru pozostałych dokumentów. Nasuwa się oczywiste przypuszczenie, że mogło to być celowe działanie, mające na celu ochronę żyjących jeszcze wówczas funkcjonariuszy UB i SB, których nazwiska przewijają się w aktach dotyczących „Pancernego”. Pytania na ten temat pozostają nadal otwarte, jednak odpowiedź na nie wydaje się dzisiaj bliższa niż kiedykolwiek. Warto również odnotować, że dziwnym zbiegiem okoliczności, mniej więcej w tym samym czasie gdy do UOP wpłynęło zapytanie o losy „Pancernego”, zaginęła księga cmentarna z ewidencją pochówków cmentarza Pobitno w Rzeszowie, w której wpisano miejsce ukrycia zwłok sierż. Józefa Witka pod zmienionym nazwiskiem. Z relacji świadków wynika, że była ona używana jeszcze na początku lat. 90. XX w. m.in. do ustalenia miejsca złożenia zwłok ppor. Stanisława Kossakowskiego. Gdyby dokument ten trafił wówczas w ręce prokuratora prowadzącego śledztwo, okazałby się kluczowy w zweryfikowaniu zeznań Emilii Getler i namierzeniu miejsca ukrycia zwłok sierż. Witka. Tak się jednak nie stało, zapewne dzięki zapobiegliwości kogoś w UOP, komu zależało na ukryciu śladów zbrodni. Takie nagromadzenie w jednym czasie  zdarzeń, których efektem było ukrycie najważniejszych dowodów zbrodni na sierż. Witku nie mogło być dziełem przypadku. Może to świadczyć o tym, że jeszcze na początku lat 90. XX wieku, ktoś bardzo wpływowy próbował ukryć ślady zbrodni popełnionej na „Pancernym” i wszystko na to wskazuje, że były w to zaangażowane ówczesne służby ochrony państwa. Sprawa ta mogła być bowiem niewygodna dla wielu osób zajmujących wysokie stanowiska w służbach mundurowych oraz prokuraturze. Tego również nie można wykluczyć.

Zanonimizowane przez redakcję THR pismo Edwarda Witka z 24.02.1993 r. skierowane do Prokuratury Wojewódzkiej w Rzeszowie, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Jeśli chodzi o śledztwo, to dziwnym trafem również, przez niemal dwa lata rodzina sierż. Witka nie miała żadnych informacji o prowadzonym postępowaniu w sprawie jego śmierci. Jednak niezależnie od toczącego się śledztwa i prawdopodobnie bez wiedzy o nim, brat „Pancernego” Edward Witek zwrócił się pismem z dnia 24 lutego 1993 roku do Prokuratury Wojewódzkiej w Rzeszowie z prośbą o „wyjaśnienie okoliczności śmierci i ujawnienie ew. sprawców zabójstwa” sierż. Józefa Witka. Treść tego pisma stanowi oczywisty i porażający w swej wymowie dowód na łamanie prawa przez kierownictwo rzeszowskiego UB i PRL-owskiej prokuratury, które polegało na zatajeniu przed rodziną losów aresztowanego sierż. Witka i celowe ukrycie jego zwłok, w celu zatarcia śladów zbrodni. Potwierdza również wieloletnie i bezowocne starania matki „Pancernego” mające na celu wyjaśnienie losów syna. Do głębi przejmuje również fakt, że list ten napisany został przez człowieka schorowanego, w podeszłym wieku i u kresu życia, i że słowa „Brat” i „Matka” napisane zostały z dużej litery. Czytamy w nim m.in.: […] W czasie okupacji był on członkiem Armii Krajowej. Został aresztowany w marcu 1946 r. w Lubaniu Śląskim (woj. Wrocławskie) i przewieziony do aresztu UB w Rzeszowie. Po kilku tygodniach, przy przekazywaniu paczki żywnościowej aresztowanemu, zwrócono jego rzeczy osobiste, bez jakiejkolwiek informacji o losie mojego Brata. 20 stycznia 1957 r. żyjąca jeszcze wówczas Matka zwróciła się z pismem do Prokuratury Wojewódzkiej w Rzeszowie z prośbą o wyjaśnienie sprawy. Pismo to pozostało bez odpowiedzi. Ponieważ przytoczone okoliczności wskazują, że zabójstwo mojego brata było aktem bezprawia ze strony byłych funkcjonariuszy UB, proszę o zbadanie sprawy, ustalenie w miarę możliwości, okoliczności i sprawców mordu. Proszę równocześnie o powiadomienie mnie o wynikach postępowania. Łączę wyrazy szacunku. Edward Witek. Pismo to trafiło do Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie i decyzją Prokuratora Rejonowego Waldemara Włocha z dnia 21 kwietnia 1993 roku zostało przekazane do OKBZpNP w Rzeszowie z następującym zaleceniem: W przypadku posiadanych dokumentów należy wszcząć i przeprowadzić postępowanie przygotowawcze.

Pismo Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie z dn. 21.04.1993 r. w sprawie sierż. Józefa Witka „Pancernego”, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

W tym samym czasie dokonano również sprawdzeń w zasobach archiwalnych Prokuratury Wojewódzkiej w Rzeszowie, którego efektem był zapisek urzędowy potwierdzający informacje zawarte w piśmie Edwarda Witka. Czytamy w nim m.in.: Pismo Anny Witek zam. Hermanowa pow. Rzeszów z dnia 20 stycznia 1957 r. dot. wyjaśnienia okoliczności śmierci Józefa Witka w areszcie Urzędu Bezpieczeństwa w Rzeszowie wpłynęło do Prokuratury Wojewódzkiej w Rzeszowie w dniu 21 lutego 1957 r. i wpisane zostało do repertorium II Kos 1957 r. pod poz. II Kos 114/57. Pismo załatwione zostało 18 grudnia 1957 r. – odmową ścigania. Akta po 10-cio letnim okresie przechowywania w archiwum przekazano na makulaturę 5 czerwca 1968 r. nr spisu 1/68. Postępowanie karne w sprawie śmierci Józefa Witka w repertoriach Prokuratury Wojewódzkiej – nie notowane. Ta sama kwerenda przyniosła również inne istotne informacje dotyczące sierż. Witka. W notatce na ten temat czytamy: W „Księdze aresztowanych PrR” z 1946 roku Wojskowej Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie nazwisko Józefa Witka figuruje pod poz. 674. Józef Witek s. Romana został osadzony w areszcie w dniu 8 maja 1946 r. w Powiatowym Urzędzie Bezpieczeństwa Publicznego w Rzeszowie. Postanowieniem z dnia 1 czerwca 1946 r. dochodzenie umorzono – zastrzelony. W repertorium z 1946 r. nazwisko Józefa Witka nie figuruje. Dopiero rok po wysłaniu pisma do Prokuratury Wojewódzkiej w Rzeszowie w sprawie swego brata, Edward Witek doczekał możliwości złożenia zeznań na ten temat. Jego przesłuchanie odbyło się w siedzibie Prokuratury Wojewódzkiej w Warszawie w dniu 18 kwietnia 1994 roku. Powstały wówczas protokół stanowi niezwykłej wagi dokument, który do dzisiaj  jest jednym z niewielu świadectw o tragicznych losach rodziny „Pancernego”. Oto obszerne fragmenty zeznań Edwarda Witka: Mój brat Józef Witek jest urodzony w Rosji w 1922 r., o ile to dokładnie pamiętam. Dnia i miesiąca nie znam. Do 1941 mieszkałem we wsi Hermanowa pow. Rzeszów z matką i bratem Józefem. W maju, czerwcu zostałem wywieziony na roboty do Rzeszy. Brat pozostał w domu z matką. Z Rzeszy do kraju powróciłem dopiero na przełomie maja i czerwca 1945 r. Po powrocie do kraju brata w domu nie zastałem, a z relacji matki wiem, że się ukrywał, ponieważ należał do Armii Krajowej. Przed moim wyjazdem do Niemiec brat do żadnej organizacji nie należał. W 1945 r. brat mój dwukrotnie był w domu na kilkanaście minut. Na temat działalności brata nie rozmawialiśmy. Gdzie brat się ukrywał nie wiedziałem. Od matki dowiedziałem się, że brat na przełomie 1945-1946 wyjechał do Lubania Śląskiego. Co tam robił, nie wiem. Po aresztowaniu brata, co miało miejsce w Lubaniu Śląskim, a o czym dowiedziałem się od matki, która już dziś nie żyje, brata już więcej nie widziałem. Dokładnej daty aresztowania mego brata nie znam, ale nastąpiło to, jak mi mówiła matka, na przełomie 1945 1946. Wiadomo mi od mojej siostry Marii Witek […], że nosiła paczki do więzienia w Rzeszowie. Zdaje się, że paczki nosiła co miesiąc. W 1946 r. za którąś kolejną wizytą mojej siostry w więzieniu w Rzeszowie, paczki od niej nie przyjęto, a zwrócono ubranie brata. To wszystko co wiem w tej sprawie. Żadnych osób, które mogłyby coś wnieść do tej sprawy nie znam. Moja siostra może tylko powiedzieć ile razy była w więzieniu z paczką dla brata. Siostra moja jest ode mnie starsza o 4 lata. […] Żadnego zawiadomienia o śmierci brata ani ja ani matka ani siostra nie otrzymaliśmy. Po prostu brat zaginął.

Zapisek urzędowy Sekretarza Prokuratury Wojewódzkiej w Rzeszowie dot. sierż. Józefa Witka „Pancernego”, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Protokół przesłuchania Edwarda Witka nie był ostatnią czynnością wykonaną przez prokuraturę w sprawie śmierci „Pancernego”. 6 lutego 1995 roku, a więc pięć lat po wszczęciu postępowania w jego sprawie, przesłuchano w końcu samego Teofila Palucha, który otwarcie i bezpardonowo stwierdził, że nigdy nie słyszał o sierż. Józefie Witku. Było to oczywiście niezgodne z prawdą, bo przecież obaj działali w pionie dywersji AK na tym samym terenie, a w 1945 roku Paluch wielokrotnie uczestniczył w operacjach prowadzonych przeciwko „Pancernemu”, co sam potem opisywał we wspomnieniach. Warto przytoczyć ten fragment zeznań Teofila Palucha, w których aż roi się od manipulacji i zwykłych przekłamań. Oto co zeznał on na temat „Pancernego”: […] Nie znam też nazwiska Józef Witek, który miał pochodzić z Hermanowej, a który w 1946 r. miał być aresztowany na Śląsku i przewieziony do WUBP w Rzeszowie, gdzie podobno został zabity w śledztwie. Ja nic o tej sprawie nie wiem i żadnego udziału w jego śmierci nie mam, o ile faktycznie został zabity on w WUBP. W ogóle nie słyszałem, aby taki mężczyzna został zabity w WUBP. Wykorzystując niepełną wiedzę przesłuchującej go prokurator Palacz, Paluch wydaje się celowo odnosić swe wypowiedzi jedynie do terenu WUBP, wiedząc zapewne o tym, że pytanie o teren PUBP w tej rozmowie nigdy nie padnie. W wyniku błędnych ustaleń śledztwa dotyczących m.in. miejsca przetrzymywania sierż. Józefa Witka oraz z powodu braku rozpoznania przebiegu służby Teofila Palucha, materiały dotyczące „Pancernego” pozostały na kilka lat w aktach postępowania prowadzonego przeciwko Paluchowi. Tymczasem Paluch nie mógł mieć nic wspólnego ze śmiercią Pancernego, gdyż w tym czasie był funkcjonariuszem WUBP, a nie PUBP, gdzie prowadzono śledztwo. Zatem akta dotyczące „Pancernego” powinny zostać na samym wstępie wyłączone do odrębnego postępowania. Stało się jednak inaczej, m.in. z powodu zatajenia przez UOP informacji o przebiegu śledztwa przeciwko „Pancernemu”. Niecały rok później w dniu 4 października 1996 roku zmarł Teofil Paluch, główny podejrzany w tej sprawie. Stało się to bezpośrednią przyczyną podjęcia decyzji o umorzeniu całego postępowania i jego wszystkich wątków.

Fragment postanowienia z dn. 21.03.1997 r. u umorzeniu śledztwa Nr SDS 43/07 dot. m.in. śmierci sierż. Józefa Witka, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Postępowanie w tej sprawie umorzono postanowieniem z dnia 21 marca 1997 roku „wobec nie wykrycia sprawcy”. Jednocześnie podejmujący decyzję w tej sprawie prokurator Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie Jan Łyszczek przytoczył  ustalenia śledztwa, w których, jak można było przypuszczać, aż roi się od kompromitujących błędów i zwykłych pomyłek, które są sprzeczne z materiałem dowodowym zgromadzonym w aktach. Czytamy w nim m.in.: […] W sprawie okoliczności śmierci Józefa Witka ustalono następujący stan faktyczny. Józef Witek był dowódcą Placówki AK w Hermanowej. W związku z aresztowaniami członków AK na terenie gminy Błażowa o okolic, zaczął się ukrywać i wyjechał do Lubania Śląskiego. Tam 29.04.1946 r. został aresztowany, a następnie osadzony w aresztach WUBP w Rzeszowie przy ul. Jagiellońskiej. W toku prowadzonego przez Wojewódzki Urząd Bezpieczeństwa w Rzeszowie śledztwa, w dn. 30.05.1946 r. został zastrzelony. W dniu 1.06.1946 r. oficer śledczy WUBP Kazimierz Witek wydał postanowienie o umorzeniu śledztwa przeciwko Józefowi Witkowi ponieważ „Witek Józef w czasie ucieczki został zastrzelony dnia 30.05.1946 r. W dniu 7.08.1946 r. PUBP w Rzeszowie zawiadomił Urząd Stanu Cywilnego w Rzeszowie o śmierci Józefa Witka w dniu 30.05.1946 r. o godz. 0.20. w księdze kontrolnej aresztowanych WUBP w Rzeszowie istnieje zapis informujący o aresztowaniu J. Witka oraz postanowienie, o którym wyżej wspomniano. Z zeznań świadka Emilii Getler wynika, że Józefa Witka zabił kolbą karabinu funkcjonariusz Władysław Habaj. Informację tą świadek uzyskał od żony Władysława Habaja. Aktualnie Władysław Habaj nie żyje, nie żyje również jego żona. Po pierwsze należy sprostować ustalenia śledztwa jeśli chodzi o rzekomą Placówkę AK w Hermanowej. Takiej Placówki nigdy nie było. Po drugie, śledztwo przeciwko „Pancernemu” prowadził PUBP w Rzeszowie, a nie WUBP w Rzeszowie, jak to wynika z omawianego postanowienia. Po trzecie, Kazimierz Witek nigdy nie był oficerem śledczym WUBP w Rzeszowie, a do 1950 roku pracował jako oficer śledczy PUBP w Rzeszowie. Po czwarte, sierż. Józef Witek został zastrzelony na terenie PUBP, a nie WUBP, jak stwierdził w tej sprawie prokurator Łyszczek. Dzisiaj trudno jest przejść nad tymi ustaleniami prowadzonego przez niemal siedem lat śledztwa do porządku. Wzbudzają żywe, negatywne emocje. Trudno by było znaleźć bowiem inny przykład tak skandalicznie i nieporadnie prowadzonego postępowania w sprawie zbrodni komunistycznych, które po 7 latach ustaleń zakończyłoby się tak kuriozalnymi i kompromitującymi stwierdzeniami, nie mającymi nic wspólnego nie tylko z prawdą, ale również z treścią dokumentów zgromadzonych w aktach.

Zapisek urzędowy Sekretarza Prokuratury Wojewódzkiej w Rzeszowie dot. sierż. Józefa Witka „Pancernego”, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

UKRYCIE ZWŁOK I ZACIERANIE ŚLADÓW

Przez dziesiątki lat po zakończeniu II Wojny Światowej, a także już po upadku reżimu komunistycznego, wiele osób i środowisk zadawało pytanie o to, co stało się ze szczątkami „Pancernego” i jakie były dokładnie okoliczności jego śmierci. Zadawali je publicznie zarówno weterani walk o niepodległość, jego byli towarzysze broni z AK, jak również historycy badający dzieje konspiracji. Snuto na ten temat liczne hipotezy, które nie znajdowały jak dotąd potwierdzenia w dostępnych źródłach. Wszystkie one wskazywały jednak na to, że „Pancernego” zabito w czasie ucieczki lub zakatowano na UB, i że mogło wtedy dojść do zbrodni. Przez lata nic jednak w tej sprawie nie zrobiono, prawdopodobnie również z obawy przed naruszeniem tajemnicy skrywanej przez byłe komunistyczne służby. Śledztwo prowadzone w tej sprawie w latach 1991-1997 przez OKBZpNP w Rzeszowie było prowadzone skrajnie nieudolnie i nie przyniosło żadnych rozstrzygnięć w tej sprawie. Dopiero historycy i dziennikarze Magazynu Historycznego „Tajna Historia Rzeszowa” podjęli kilka lat temu pierwsze poważne badania biograficzne nad działalnością „Pancernego”. Prawdziwy przełom nastąpił jednak w 2021 roku, kiedy to dzięki wspólnym działaniom Redakcji THR oraz Stowarzyszenia Rodzin Żołnierzy Niezłomnych Podkarpacia udało się odnaleźć w archiwum MPGK Rzeszów nieoficjalną księgę cmentarną, w której odnotowano kilka pochówków dokonywanych przez UB na cmentarzu Pobitno. (Pisaliśmy o tym w artykule z dnia 16 czerwca 2021 roku: https://tajnahistoriarzeszowa.wordpress.com/2021/06/16/sensacyjne-odkrycie-ksiegi-z-ewidencja-pochowkow-osob-zamordowanych-w-wiezieniu-na-rzeszowskim-zamku/).

Fragment Księgi Cmentarnej z zapisem dotyczącym miejsca ukrycia zwłok sierż. Józefa Witka „Pancernego”, kopia ze zbiorów Archiwum THR

Dzięki analizie figurujących w niej zapisów można było m.in. ustalić z dużą precyzją miejsca pochówku kilku osób straconych w więzieniu na rzeszowskim Zamku. Rozszyfrowanie zapisu dotyczącego sierż. Józefa Witka nie było zbyt skomplikowane dla badaczy zaznajomionych z jego życiorysem. Wystarczyło skojarzyć kilka faktów i zestawić je ze sobą. Na podstawie analizy dat pochówków więziennych i tych organizowanych przez UB zidentyfikowano zapis o pochówku z dnia 1 czerwca 1946 roku. Pochowany wówczas człowiek został początkowo oznaczony jako N.N. z adnotacją: „U.B.P.”, co jednoznacznie wskazywało na to, że tzw. pochówek organizował Urząd Bezpieczeństwa Publicznego. Dopiero później ktoś dopisał małymi literami nazwisko „Józef Wilk”. Oprócz zbieżności dat śmierci i zakopania zwłok na cmentarzu przez UB (30 maja i 1 czerwca), była to kolejna przesłanka, która wskazywała na to, że chodzi o szczątki sierż. Józefa Witka. Z analizy dokumentów bezpieki wynika bowiem, że w części raportów WUBP w Rzeszowie z okresu od maja do grudnia 1945 roku sierż. Józef Witek występuje właśnie jako Józef Wilk. Był to zapewne skutek nieprecyzyjnych informacji uzyskanych ze źródeł operacyjnych, jednak nie zmienia to faktu, że przez długi okres czasu „Pancerny” figurował w ewidencji operacyjnej UB jako Józef Wilk.  Sytuacja ta uległa zmianie dopiero na początku 1946 roku, kiedy to po licznych aresztowaniach wśród byłych podwładnych „Pancernego”, do funkcjonariuszy UB zaczęły docierać szczegółowe informacje na temat jego działalności, co w efekcie doprowadziło do zatrzymania „Pancernego” 29 marca 1946 roku i postawienia mu zarzutów. Pomimo zbieżności dat i fikcyjnego nazwiska, decydujące znaczenie w poszukiwaniach okazały się mieć jeszcze dwa zapisy w omawianej księdze. Obok nazwiska i daty pochówku znajdowała się rubryka w której ktoś zapisał adres zamieszkania pochowanego, wpisując: „Hermanowa 61 pow. Rzeszów”. Był to właśnie adres zamieszkania „Pancernego”. Podano również wiek pochowanego, wpisując „28 lat”, co dokładnie odpowiada jego wiekowi w momencie śmierci. Okoliczności te pozwalają z dużym prawdopodobieństwem przyjąć, że omawiany zapis w księdze pochówków dotyczy sierż. Józefa Witka „Pancernego”. Bardzo ważnym dowodem, potwierdzającym powyższe ustalenia, okazały się porażające w swej wymowie zeznania byłej przyjaciółki „Pancernego”, wspomnianej już Emilii Getler z domu Połanieckiej, która jako pierwsza podjęła działania mające na celu ustalenie miejsca ukrycia jego zwłok. W trakcie przesłuchania prowadzonego przez prokuratora OKBZpNP w Rzeszowie zeznała: […] Ja wtedy od razu podjęłam próby ustalenia, gdzie pochowano Józka Witka – udało mi się uzyskać informacje, że jego zwłoki przewieziono na cmentarz na Pobitnem w Rzeszowie. Zaraz tam się udałam i zapłaciłam takiemu staremu grabarzowi, aby mi powiedział, czy w ostatnich dniach nie chowano tu młodego chłopaka, przywiezionego przez UB. Ten grabarz bał się mówić, ale w końcu mi powiedział, że parę dni wcześniej – data zgadzała mi się z tą, kiedy to Habaj miał zabić Józka – w nocy przyjechało na cmentarz auto z UB i przywieźli parę zwłok ludzkich tylko w ubraniach, bez trumien. Kazali wcześniej wykopać dość duży dół i potem już sami ubecy w grobie pochowali te zwłoki prosto do ziemi. Nie pozwolili się nawet zbliżyć grabarzowi ani dokonać jakichkolwiek zapisów w księgach cmentarnych o pochówku i zagrozili grabarzowi, że to ma być wszystko poufne i w wielkiej tajemnicy. Ja prosiłam grabarza, że może by odkopał grób, to poznam czy tam jest mój znajomy, a grabarz na to, że to nic nie da, bo wszyscy byli tak zmasakrowani, że tylko jedna krew była na zwłokach, że byli tylko w ubraniach i po kilku dniach nikogo nie rozpoznam. Przyznałam mu rację i w ostateczności nie sprawdziłam, czy tam leży Józek. Grabarz pokazał mi tylko miejsce tego grobu – pamiętam, że było to kawałek od bramy wejściowej, tak na środku, między porozwalanymi starymi, pozapadanymi grobami. Widać było, że grób jest nowy, ziemia była wzruszona, ale nie była uformowana jak grób. Ja przez jakiś czas chodziłam na cmentarz, nosiłam na ten grób kwiaty. Po paru latach tam postawione zostały pomniki innych osób, cmentarz zagęścił się i nie byłabym w stanie wskazać to miejsce.

Zanonimizowane przez redakcję THR rutynowe Zapytanie o karalność sierż. Józefa Witka, sporządzone przez Komendę Wojewódzką MO we Wrocławiu w 1968 roku, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Podsumowując powyższe ustalenia należy przyjąć, że zwłoki sierż. Józefa Witka „Pancernego” zostały przez funkcjonariuszy UB przewiezione w nocy 1 czerwca 1946 roku na cmentarz Pobitno w Rzeszowie i tam wrzucone do wcześniej wykopanej jamy grobowej. Pracownicy cmentarza, którzy prowadzili roboczą ewidencję pochówków, wpisali go jako Józefa Wilka, podając jego wiek i dokładny adres zamieszkania. Szczegółowość tych zapisów wskazuje na to, że informacje te były zasięgnięte bezpośrednio od funkcjonariusza UB wtajemniczonego w szczegóły śledztwa prowadzonego przeciwko „Pancernemu” lub wymuszone przez grabarza powołującego się na przepisy dotyczące grzebania zmarłych. I tutaj właśnie pojawiają się dodatkowe poszlaki, które wskazują na zacieranie śladów zbrodni. „Pancerny” nie był bowiem skazańcem, nie obowiązywał więc zakaz wpisania go do oficjalnej ewidencji cmentarza. Nie uczyniono tego jednak, co było niezgodne z ówczesnymi przepisami dotyczącymi grzebania zmarłych. Odpowiedni zapis umieszczono w nieoficjalnej księdze roboczej. Pracownikom cmentarza podano ponadto inne nazwisko, co do tej pory w ogóle się nie zdarzało. Dzisiaj wiemy, że miejsce złożenia zwłok ukryto również przed rodziną „Pancernego”, co było również niezgodne z ówczesnym prawem. Z akt śledczych wynika bowiem, że „Pancerny” zginął zanim postawiono mu oficjalne zarzuty, a w postanowieniu o umorzeniu śledztwa uznano go za niewinnego wpisując, że „nie okazał się winnym w skierowanym przeciwko niemu podejrzeniu”. Organa bezpieczeństwa i Wojskowa Prokuratura Rejonowa w Rzeszowie nie miały zatem żadnego prawa do dysponowania jego zwłokami bez zgody rodziny. Dlaczego zatem kierownictwo UB, aby ukryć zwłoki „Pancernego”, zdecydowało się na sfingowanie pogrzebu innej osoby i pokrycie jego kosztów? Dlaczego zadano sobie przy tym tyle trudu i złamano tyle przepisów aby ukryć miejsce ukrycia jego zwłok? Dlaczego zatarto wszelkie ślady dotyczące okoliczności jego śmierci?

Karta z Kartoteki Zagadnieniowej SB dot. sierż. Józefa Witka „Pancernego”, kopia ze zbiorów Archiwum IPN

Dzisiaj nie ma wątpliwości, że starano się po prostu ukryć ślady zbrodni, czego równorzędnym przykładem są przerzedzone i wybrakowane akta śledcze dotyczące „Pancernego”. Brakuje w nich dokumentów, które opisywałyby okoliczności jego śmierci. Nie ma m.in. szczegółowego raportu na ten temat, który musiał być wówczas sporządzony. Brakuje także jakichkolwiek dokumentów wytworzonych w tej sprawie przez prokuraturę wojskową w postaci chociażby sankcji prokuratorskiej dot. jego aresztowania i nadzoru nad śledztwem. Wszystko wskazuje na to, że jeśli takowy nadzór był, to był on niewystarczający i „Pancerny” pozostawał całkowicie na łasce ubeków. Ocalałe cudem protokoły przesłuchań również zawierają braki. Stan zachowania akt świadczy o tym, że komuś bardzo zależało na ukryciu prawdy. Potwierdzają to zresztą, lakoniczne w swej wymowie, ustalenia śledztwa prowadzonego w latach 1991-1997 w tej sprawie przez OKBZpNP w Rzeszowie. W postanowieniu o jego umorzeniu w dniu  21 marca 1997 roku prokurator Prokuratury Rejonowej w Rzeszowie Jan Łyszczek stwierdził: […] Faktem jest, że nie wydano zwłok Józefa Witka rodzinie. Prawdopodobnie chciano ukryć faktyczną przyczynę zgonu aresztowanego. Brak jest również akt postępowania wyjaśniającego w sprawie śmierci tymczasowo aresztowanego Józefa Witka. Zebrany w przedmiotowej sprawie materiał dowodowy wskazuje, że Józef Witek został umyślnie pozbawiony życia przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa, a ponieważ w śledztwie nie ustalono w sposób nie budzący żadnych wątpliwości sprawcy lub sprawców tego czynu, postanowiono jak na wstępie.

MATKA CZEKA NA SYNA

Dom sierż. Józefa Witka w Hermanowej (stan obecny), fot. ze zbiorów Archiwum THR

Nie znamy okoliczności w jakich rodzina sierż. Józefa Witka dowiedziała się o jego śmierci. Z zeznań Edwarda Witka wiemy że nie przyszło w tej sprawie żadne zawiadomienie. Po 1947 roku cała rodzina „Pancernego” została zmuszona do opuszczenia rodzinnych stron. Zarówno jego dwaj bracia jak i siostra osiedlili się w różnych miejscach zachodniej i centralnej Polski. Potem większość wyemigrowała do USA i Australii. Na miejscu pozostała jedynie jego matka Anna Witek, która nigdy nie pogodziła się ze śmiercią syna, licząc zapewne na to, że któregoś dnia pozna prawdę. Nie miała łatwego życia. Przez wiele lat zmuszona była znosić obelgi ze strony komunistów. Ciążył jej również brak jakiejkolwiek wiedzy nie tylko o okolicznościach śmierci syna ale również o miejscu jego pochówku. Musiała, podobnie jak wiele innych matek, podejmować starania o uzyskanie od władz komunistycznych takich informacji, chociażby w okresie tzw. odwilży 1956 roku. Potwierdziły to ustalenia śledztwa prowadzonego w sprawie śmierci sierż. Witka przez OKBZpNP w Rzeszowie. W notatce nadesłanej przez Prokuraturę Wojewódzką w Rzeszowie znalazła się cytowana już wcześniej wzmianka o tym, że pismem z dnia 20 stycznia 1957 roku Anna Witek zwróciła się do ówczesnej prokuratury o wyjaśnienie okoliczności śmierci jej syna w areszcie UB. Nie wiadomo, czy otrzymała odpowiedź. Wiadomo natomiast, że 18 grudnia 1957 roku „odmówiono ścigania” wtej sprawie. Inne starania również zakończyły się niepowodzeniem. Anna Witek przez wiele lat zadawała sobie zapewne pytanie o przyczyny, z powodu których odmawia się jej prawa do wiedzy o losach syna. Zmarła w 1966 roku z bólem serca, w poczuciu głębokiego żalu i niesprawiedliwości. Pochowano ją na cmentarzu w Tyczynie, w miejscu gdzie do dzisiaj stoi skromny nagrobek z jej nazwiskiem. O tragicznym losie matki „Pancernego” i całej jego rodziny wspomniała w swoich, dość jednak nieprecyzyjnych, zeznaniach cytowana już wcześniej Emila Getler, według której […] po wojnie zaraz z tych terenów wyjechali i żadnych kontaktów z nikim tu nie utrzymywali. Gdy parę lat po wojnie zmarła Anna Witkowa, to ja zajęłam się pogrzebem i opieką nad grobem. […] Ja byłam cały czas w kontakcie z Anną Witkową, aż do jej śmierci. Ona mnie bardzo lubiła, wspominałyśmy nieraz Józka. Ona nigdy nie szukała miejsca pochowania Józka i wiedziała tylko to, co ja sama ustaliłam. Witkowa zmarła w kilka lat po wojnie, na początku lat pięćdziesiątych. Rodzeństwo Józka nigdy się już ze mną potem nie kontaktowało i chyba nic o losie Józka więcej nie wiedzieli.

Grób Anny Witek na cmentarzu parafialnym w Tyczynie, fot. ze zbiorów Archiwum THR

Anna Witek była córką zesłańców urodzoną na Syberii, matką podoficera Armii Krajowej i Delegatury Sił Zbrojnych, dowódcy największego zgrupowania partyzanckiego w okolicach Rzeszowa, człowieka o wielkich zasługach dla Polski. Wydaje się zatem oczywiste, że ostatnią jej wolą musiało być odnalezienie i godne pochowanie szczątków syna. Dzisiaj mamy dużą szansę na wypełnienie jej testamentu. Prezes rzeszowskiego Stowarzyszenia Rodzin Żołnierzy Niezłomnych Podkarpacia, które zrzesza rodziny Żołnierzy Wyklętych z okolic Rzeszowa, wystąpił pisemnie do Oddziałowej Komisji Ścigania Zbrodni przeciwko Narodowi Polskiemu w Rzeszowie z zawiadomieniem o możliwości popełnienia zbrodni komunistycznej polegającej na stosowaniu przez funkcjonariuszy PUBP w Rzeszowie tortur i niedozwolonych środków podczas przesłuchania sierż. Józefa Witka, bezprawnym pozbawieniu go życia oraz nieuprawnionym dysponowaniu jego zwłokami i niepowiadomieniu rodziny zmarłego o miejscu jego pochówku. W piśmie tym wskazano wszelkie okoliczności wskazujące na popełnienie w/w przestępstw oraz wskazano prawdopodobne miejsce ukrycia zwłok „Pancernego” przez funkcjonariuszy UB. Wskazano również na pilną potrzebę zabezpieczenia omawianego miejsca i ekshumacji jego zwłok w celu przeprowadzenia badań w zakresie medycyny sądowej, które mogą potwierdzić lub wykluczyć, że doszło do przestępstwa oraz określić prawdziwą przyczynę śmierci. Mamy nadzieję, że działania Instytutu Pamięci Narodowej w tej sprawie pozwolą na szybką identyfikację szczątków „Pancernego” i zorganizowanie jego uroczystego pogrzebu, po którym zostanie on pochowany obok swojej ukochanej matki w Tyczynie.

Marcin Maruszak

P.S. Autor artykułu zwraca się z prośbą do wszystkich, którzy posiadają jakiekolwiek pamiątki po sierż. Józefie Witku „Pancernym” lub też innych żołnierzach z jego ugrupowania albo dysponują ważnymi informacjami na ten temat, aby nawiązali kontakt redakcją, pisząc na adres: tajnahistoriarzeszowa@gmail.com

Dodaj komentarz